lipca 27, 2018
ŁZY MAI // MARTYNA RADUCHOWSKA
Odkąd przeczytałam początkiem roku Szamankę od umarlaków i Demona Luster gdzieś tam z tyłu głowy miałam chęć przeczytania Łez Mai. Wstyd się przyznać, jednak już dawno dostałam egzemplarz przedpremierowy tej książki, jeszcze od Fabryki Słów i nigdy nie udało mi się za niego zabrać. Nie jestem nawet pewna dlaczego, jednak teraz - już po lekturze - bardzo się cieszę, że tak odwlekałam to w czasie. Tamten cykl, od którego rozpoczęłam przygodę z autorką, trafił w mój gust w stu procentach. Poczucie humoru pobiło Martę Kisiel, historia wciągnęła mnie niczym 1800 Jeśli widziałeś zadzwoń czy Pośredniczka, Meg Cabot. Nigdy nie ukrywałam, że to w tamtych młodzieńczych czasach literatura robiła na mnie największe wrażenie, a to były pierwsze książki paranormal romance, od których rozpoczęła się moja przygoda z czymś innym niż obyczajówki. Dopiero Szamanka od umarlaków przypomniała mi tamte uczucie i sprawiła, że pokochałam autorkę całym serduszkiem. Łzy Mai zaś to historia już całkiem inna i gdybym zaczęła twórczość Martyny Raduchowskiej od niej pewnie nie doceniłabym jej i po kolejne książki nie sięgnęła.
Lata 30. XXI wieku. Świat mocno rozwinął się technologicznie i nie można od zaawansowanej technologii uciec. Człowieka można dowolnie ulepszać, sztuczne organy, wszczepy do mózgu czy wszelkie implanty są na porządku dziennym. Jednak nigdy nie było nic za darmo i nie będzie. Tylko naprawdę bogatych stać na te wszystkie dodatki, co sprawia, że tylko oni mogą brać udział w wyścigu szczurów i zdobywać jeszcze większy majątek. Powiększa to jedynie rozłam między warstwami społecznymi i nie ma już klasy średniej. Ratunkiem dla uboższych jest reinforsyna, umiejętności w pigułce. Szybko okazuje się jednak, że jej twórcy wcale nie myślą o dobru najbiedniejszych, co wywołuje zamieszki i Bunt. Jared Quinn wylądował w samym ich środku, co prawie przypłacił życiem. Stracił wtedy wszystkich współpracowników z wydziału zabójstw, w którym pełni funkcję porucznika. Po trzech latach śpiączki i ciężkich operacji w końcu może powrócić do pracy, jednak ma zasady: żadnych replikantów w zespole, żadnych androidów, żadnych cyborgów. Nie po tym, jak w czasie Buntu zdradziła go własna replikantka, Maya. A w New Horizon pojawia się morderca, który doskonale wie, jak dać prztyczka w nos policyjnej technologii. Czas wrócić do staromodnych metod.
Początkowo nie mogłam się odnaleźć w tej nowej rzeczywistości. Wiedziałam, że będzie mi ciężko - nie przepadam za książkami, które dzieją się w zaawansowanej technologicznie przyszłości. Dużo lepiej znoszę podróże w przeszłość. Kiedy zaczynamy poznawać całą historię przeskakujemy z wydarzenia do wydarzenia, z przeszłych wydarzeń do teraźniejszych, do minionych rozmów, wcześniejszych obietnic. Miesza to w głowie dość mocno, gdyż skaczemy przy okazji też po bohaterach, co na początku może naprawdę w głowie pomieszać. Kiedy już uporządkowałam sobie całą sytuację społeczną, życie Jareda i wszystkie postaci było mi już dużo łatwiej poruszać się po New Horizon i zaczęłam czerpać z tego przyjemność, a nie jedynie zmęczenie.
Technologia uzależnia. I upośledza.
Jared Quenn jest bardzo ciekawą postacią. Jedną z tych, które się w kryminałach często pojawiają i których nie da się nie lubić. Po ciężkich przejściach, dyszący nienawiścią do obecnego porządku świata, będący jego nieodłączną częścią z powodu operacji, które musiał przejść. Jego szczera niechęć do androidów i operacji, którym poddaje się każdy, którego na to stać, była dla mnie całkowicie zrozumiała. Sama pewnie czułabym się nieswojo, gdybym obudziła się za trzy lata, kiedy wszystko rozwinęło się i zmieniło. Towarzyszenie mu w spotkaniach u terapeutki czy podczas prowadzonego śledztwa bardzo mi się podobało i chyba tylko dla niego czytałam Łzy Mai w momencie, gdy jeszcze niczego nie rozumiałam. Oprócz niego w oczy rzuca się też Uma Haskel, czyli nowa partnerka Reda w służbie prawu. Od razu jej lojalność skojarzyła mi się z relacją Johna Watsona z Sherlockiem Holmesem i to wzbudziło moją sympatię. Również bardzo mocno ją polubiłam i mam nadzieję, że spotkam tę dwójkę znowu w kolejnym tomie.
Pojawia się tutaj też tytułowa Maya. Występuje najczęściej we wspomnieniach Reda i w retrospekcjach z przeszłości i to właśnie tam mamy okazję ją poznać. Nie jest to zbyt obiektywny obraz, bo zabarwiony szczerym gniewem i nienawiścią mężczyzny, jednak jest to osoba bardzo interesująca i do samego końca chciałam dowiedzieć się, dlaczego autorka swoją książkę nazwała tak, a nie inaczej. Całe szczęście, że bardzo łatwo zrozumieć to i nie trzeba zbyt dokładnie wgłębiać się w treść by wszystko pojąć. Świat również zwraca na siebie uwagę, bo nigdy wcześniej nie spotkałam się z podobnym. Kojarzy mi się trochę z cyklem o Kate Daniels, acz nie mam pojęcia dlaczego, gdyż wizje przyszłości Raduchowskiej i Andrews bardzo się od siebie różnią. Być może chodzi tu o to, że w obydwu światach bardzo dobrze się odnajduję, co jest dziwne ze względu na moją niechęć do urban fantasy.
Sytuacja społeczna Łez Mai to chyba największy plus - obok świata - tej serii. Jest ona bardzo spójna oraz logiczna, gra w samej historii ogromną rolę i czytelnik jest w stanie przyjąć ją jako realną bez żadnego wahania. Nie zdziwiłabym się, gdyby świat zmierzał właśnie w tym kierunku. Nie tylko to ma jednak znaczenie w tej książce. Liczy się tutaj też sama sprawa kryminalna, która jest skomplikowana i wciąga. Ciekawa byłam, kto jest sprawcą i jaki kieruje nim motyw, bo nie jest to zbrodnia, która w świecie wykreowanym przez autorkę byłaby czymś normalnym. Mamy tutaj styczność z tak wielką anomalią, że kiedy już wchodzimy w nią, to nie sposób się oderwać.
Jeszcze w tym roku podobno ma pojawić się kontynuacja i jestem pewna, że również po nią sięgnę. Łzy Mai różnią się od Szamanki od umarlaków praktycznie wszystkim, nie ma tutaj tego poczucia humoru, który tak polubiłam u autorki, romansu ani magii. Ciężko wręcz uwierzyć, że obie serie napisała ta sama osoba, jednak oryginalność obu dobrze świadczy o autorce. Będę czytać każdą książkę, która wyjdzie spod pióra Martyny Raduchowskiej, bo ma ona tak dużo do zaoferowania, że z pewnością zaskoczy mnie jeszcze niejednokrotnie.
Ogólna ocena: 08/10 (rewelacyjna)
729 // Łzy Mai // Martyna Raduchowska // Czarne Światła // tom 1 // 4 lipca 2018 // 416 stron // Wydawnictwo Uroboros // 39,99 zł
Za możliwość przeczytania dziękuję grupie wydawniczej Foksal!