lipca 23, 2017
Amerykańscy bogowie // Neil Gaiman
Neil Gaiman to autor, którego wciąż poznaję. Amerykańscy bogowie to piąta jego książka, którą przeczytałam, a mimo to dalej czuję się jakbym dopiero zaczynała z nim przygodę. Pierwszy raz zetknęłam się z czymś takim i mam spory problem ze skondensowaniem moich myśli. Latają gdzieś swobodnie i nie mają zamiaru dać się zamknąć w sztywnych ramach. Gaiman ma to do siebie, że nie da się go po prostu opisać, ująć w słowa. Gdyby ktoś kazał mi nagrać filmik o tej powieści... Wyrzuciłabym ją przez okno.
Cień spędził w więzieniu trzy lata właśnie zbliża się dzień, kiedy ma opuścić raz na zawsze jego mury. Im bliżej wyjścia tym większy niepokój odczuwa mężczyzna. Dwa dni przed dniem zero zostaje poinformowany, że wychodzi szybciej. Informacja, którą wtedy otrzymuje, sprawia, że grunt usuwa mu się spod nóg, jednak Cień ma w sobie sporą dawkę samokontroli, która pomaga mu zebrać się w sobie i opuścić mury więzienia. W drodze do domu spotyka pana Wednesdaya, który z góry oferuje mu bardzo dobrze płatną pracę. I nie płaci mu za zadawanie pytań...
Kiedy zaczynałam czytać Amerykańskich bogów nie wiedziałam o tej książce nic. Nigdy nie czytam opisów z tylnej okładki i unikam jak ognia jakichkolwiek informacji o fabule. Cieszę się, że mogłam zacząć lekturę z czystą kartą i dobrze Wam radzę - podejdźcie do sprawy tak samo jak ja i darujcie sobie opis wydawnictwa. Wtedy poczujecie się zaskoczeni milion razy więcej, niż gdybyście nie posłuchali mojej rady. Siedziałam sobie spokojnie w poczekalni do okulisty i nagle moje serce zostało złamane na tysiące kawałków już na pierwszych stronach. Nie mogłam się po tym pozbierać, a owa informacja jest bezczelnie podana z tyłu Amerykańskich bogów. Zapamiętajcie moje ostrzeżenia. Po pierwsze: Gaimana czyta się nic o Gaimanie nie wiedząc. A po drugie: nie zaczynajcie tej książki w poczekalni do lekarza.