Diddly Squat to książka, której nie planowałam czytać. Ot, dostałam mejla i weszłam sobie we fragment i... popłynęłam. Nie znałam wcześniej Jeremy'ego Clarksona, więc w tej cieniutkiej książce zaczęłam dopiero tworzyć sobie jego obraz. Nie można powiedzieć, że ten mężczyzna nie potrafi pisać. Bo robi to świetnie. Jego poczucie humoru i lekkość pióra... Naszła mnie ochota, żeby zaobserwować go na Instagramie.
Jeremy’ego od zawsze korcił pomysł zostania farmerem, ale gdy jeździł po świecie, dostarczając sobie i nam ekstremalnych motoryzacyjnych wrażeń, wydawało się oczywiste, że pracę na roli lepiej zostawić komuś innemu.
W końcu jednak nadszedł dzień, kiedy Jeremy postanowił, że weźmie rolnicze sprawy w swoje ręce. No bo co w tym trudnego?
Hmm…
Zmagając się z duszną biurokracją, biblijną pogodą, lokalnymi sprzeciwami, globalną pandemią i – powiedzmy to wprost – własną porażającą ignorancją, Jeremy szybko zdał sobie sprawę, że prowadzenie gospodarstwa wymaga czegoś więcej niż tylko wydania pieniędzy na monstrualny traktor.
Na szczęście nie jest sam! Ma do pomocy duży i (w większości) chętny do pracy zespół, w skład którego wchodzą między innymi jego dziewczyna Lisa i traktorzysta Kaleb. Wspólnie uprawiają rośliny, hodują zwierzęta, zajmują się pszczelarstwem, butelkują wodę źródlaną i prowadzą sklep.
Szkoda tylko, że farma nie przynosi zysków. Nie bez powodu nosi nazwę Diddly Squat (Dosłownie Nic). Mimo to dla Jeremy’ego jest warta o wiele więcej niż wszystkie pieniądze tego świata – przeczytajcie dlaczego!
Ta książka jest niesamowicie krótka, czyta się ekspresowo. Podobało mi się. Jednak w momencie, gdy minął mi pierwszy zachwyt zaczęłam się męczyć. Zauważyłam, że Jeremy Clarkson postawił na humor, a informacji o pracy na farmie jest niedużo. A naprawdę mnie to interesowało i chciałam posłuchać co i jak. Pojawia się kilka szczegółów, które zapadły mi w pamięć, ale autor - niestety - często się powtarza i w pewnym momencie zaczął mnie nudzić.
Obserwując astronautów usiłujących uruchomić zepsutego satelitę, człowiek myśli sobie: "Rany, wygląda to niebezpiecznie". Ale w porównaniu z obsługą traktora jest to mniej więcej tak samo niebezpieczne jak praca nauczyciela w Godalming. Wysmarujcie się oliwką dla dzieci i zagrajcie w Twistera w birmańskim tartaku. Wtedy się przekonacie, czym jest życie na wsi.
Cieszę się, że Rok na farmie jest tak krótką historią, bo naprawdę miała mocny start, a z czasem po prostu coś poszło nie tak. Całość podzielona jest na poszczególne miesiące, które jednak mało czym się między sobą różnią. Wiem, że Clarkson nie jest farmerem z wykształcenia i zbyt dużej wiedzy nie ma, ale chętnie uczyłabym się z nim. Ale nie miejcie zbyt dużych oczekiwań. Tu liczy się humor i dobra zabawa, a nie wiedza o żywieniu krów i owiec. Bawiłam się dobrze, więc na pewno mogę Wam polecić na poprawę dnia.
Ciężko napisać o Diddly Squat coś więcej. Bo to zero jedynkowa pozycja. Macie przy niej miło spędzić czas, pośmiać się z przygód Jeremy'ego i zapomnieć o swoich problemach żyjąc jego problemami. Dajcie sobie trochę luzu i pozwólcie na to.
★★★★★★☆☆☆☆
Diddly Squat. Rok na farmie // Jeremy Clarkson // 2022 // 254 strony // wydawnictwo Insignis
Za książkę bardzo dziękujemy wydawnictwu!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Co u Ciebie?