Gdy cały świat zachwycał się Historią pszczół ja podchodziłam do tego bardzo obojętnie. Uznałam, że nie jest to książka, która mogłaby przypaść mi do gustu. Nie wiem, co skłoniło mnie do zmiany zdania przy okazji premiery Błękitu, drugiego tomu Kwartetu klimatycznego. Doszły mnie słuchy, że jest on słabszy od swojej poprzedniczki, dlatego też postanowiłam nie czytać tego cyklu tak, jak Maja Lunde przykazała, tylko zacząć od tej - podobno - gorszej części. Uznałam, że skoro każda książka serii opowiada o innych bohaterach i innej katastrofie, na jaką naraża się dzisiejsza ludzkość, to kolejność czytania nie ma tutaj żadnego znaczenia.
Akcja Błękitu biegnie dwutorowo. Na zmianę poznajemy losy siedemdziesięcioletniej Signe, która jako nastolatka walczyła ze zmianami, które wciąż wprowadzano bezpośrednio w środowisko naturalne. Nie chciała pozwolić na prowadzenie rzeki rurami, tworzenie zalewu czy likwidowanie wodospadów, które od dziecka były przy niej. Nie udaje jej się to jednak i gdy po latach tułaczki wraca w rodzinne strony jest przerażona. Jedynym, co ostało się do roku 2017 jest lodowiec, jednak już nie tak wielki i potężny, jak to zapamiętała. Mężczyzna, którego kochała, zezwolił na jego sprzedaż i teraz jego kawałki raz za razem zostają przewożone przez pół świata, by zaspokoić chęć posiadania w kieliszku kawałka potężnego lodowca. Signe zamierza jednak coś z tym zrobić - kradnąc pewien ładunek wsiada na swój statek, by pożeglować tam, gdzie jest jej przeszłość.
David nigdy nie czuł się gotowy na to, by zostać ojcem. Szczególnie w tak młodym wieku. Nie spodziewał się, że gdy w 2041 roku woda będzie czymś drogocennym, susza będzie wyniszczać Europę a on będzie zmuszony przemierzać kraj w poszukiwaniu schronienia ze swoją małą córką. Nie wie, co stało się z Anną, jego żoną i ich rocznym synkiem, Augustem. Wciąż ma nadzieję, że uda im się odnaleźć i z jego barków zniknie ten ciężar, jakim jest samotne zapewnienie opieki dziewczynce. Po wielodniowej wędrówce trafiają wreszcie do obozu dla uchodźców, gdzie David postanawia zatrzymać się do momentu, aż uda im się znowu być pełną rodziną.
Ale ci młodzi nie myślą, że jestem stara, bo w ogóle mnie nie widzą, tak właśnie jest, nikt nie widzi starych kobiet.
Poznajemy równocześnie losy dwóch Signe. Jednej młodej, zakochanej w Magnusie i w swoim otoczeniu, szanującej przyrodę i tej drugiej, która po wielu latach wciąż jest samotna. Nie potrafiłam się z nią utożsamić - ani z jedną ani z drugą - acz czułam do niej ogromne współczucie. Nikt nie powinien spędzić swojego życia w taki sposób, ani musieć podejmować tak ciężkich decyzji. Signe to postać całkowicie różniąca się ode mnie i gdybym była na jej miejscu zrobiłabym wszystko całkiem inaczej. Rozdziały, w których to ona, nie David, była główną bohaterką dłużyły mi się i nie interesowały mnie aż tak mocno.
To rok 2041 mnie wciągnął. Ta dystopijna rzeczywistość mnie przeraziła swoim realizmem. Nie zdziwię się, gdy właśnie tak będzie wyglądać nasza przyszłość. Z Davidem też nie udało mi się utożsamić, jednak intrygował mnie jego charakter. Byłam wręcz chorobliwie ciekawa, co temu mężczyźnie przyjdzie do głowy. Nie mogłam zrozumieć sposobu, w jaki przyjął do wiadomości, że nie wie, co się stało z Augustem i z Anną ani tego, jak traktował Lou. Dzieci są niekiedy ciężkie w obyciu, a sytuacja, w której się znaleźli, pozostawiała dużo do życzenia, jednak brakło mi tutaj zwykłej miłości rodzicielskiej. David sam zachowywał się jak dziecko i - co najgorsze - był tego świadomy, a nie zmieniał tego. Wciąż robił głupoty i nie potrafił poświęcić się dla dobra jedynej osoby, która mu została. Po prostu tragedia.
Przebywać samemu z dzieckiem to tak, jakby stanowić półtora człowieka.
Fabuła Błękitu opiera się na tym, jak wielką wartość stanowi woda sama w sobie i jak ciężko byłoby żyć, gdyby tej wody zabrakło. Gdyby nie ta kwestia losy bohaterów potoczyłyby się całkiem inaczej, jednak nie potrafiłam skupić się na tym. Zbyt irytował mnie David i jego podejście do rzeczywistości, żeby przejąć się tym, że na Ziemi wybuchają pożary i jak mało czasu minęło od momentu, gdy Signe miała siedemdziesiąt lat do tego roku 2041. Dopiero po skończeniu Błękitu byłam w stanie przemyśleć to wszystko i uznałam, że Maja Lunde napisała naprawdę genialną książkę bez względu na to, jak denerwujących bohaterów stworzyła. Bo gdy poznamy losy Davida do samego końca w czytelnika uderza, jak ograniczonym i płytkim człowiekiem on był. Rozumiem, że ciężko na pewno było mu się odnaleźć w obozie z dzieckiem, którym wcześniej nie zajmował się w takim stopniu, ale brak tęsknoty za żoną i malutkim synkiem i tak szybkie wyrzucenie ich z pamięci mnie zszokowało.
Dziwił mnie też fakt, że gdy w końcu udało mi się w Błękit wciągnąć, to przeczytałam go bardzo szybko. Zwykle tego typu książki się okrutnie dłużą, ale Maja Lunde pisze naprawdę lekko, co mnie zszokowało. Temat jest bardzo ciężki, bohaterowie dużo przeżywają, a mimo wszystko autorka pisze w taki sposób, jakby opowiadała o szczęśliwej miłości - delikatnie, z wyczuciem, a równocześnie udało jej się nie zabić uczuć w czytelniku tym sielankowym stylem. Skoro Błękit jest gorszy od Historii pszczół to muszę się za pierwszy tom Kwartetu zabrać i to szybko, bo jestem naprawdę zadowolona z lektury. Niesamowite jest też to, jak wygodnie wydawnictwo wydało tę książkę. Doskonale trzyma się ją w dłoni i perfekcyjnie rozkłada się na płasko.
Ogólna ocena: 09/10 (wybitna)
738 // Błękit // Maja Lunde // Blå // Anna Marciniakówna // Kwartet klimatyczny // tom 2 // 6 czerwca 2018 // 428 stron // Wydawnictwo Literackie // 44,90 zł
Za możliwość przeczytania dziękuję wydawnictwu!
Ciekawi mnie ta dystopijna rzeczywistość. Myślę, że mnie również David mógłby irytować, ale skoro książka jest naprawdę dobra to chcę ją przeczytać. :)
OdpowiedzUsuńWarto :)
Usuń