Ciąża - jak i wszystko inne w moim życiu - była planowana. Od kilku lat bez przerwy brałam tabletki antykoncepcyjne, więc możliwość tak zwanej wpadki była wykluczona. Wiedziałam, że po odstawieniu nie od razu da się w ciążę zajść, ale każdą wolną chwilę spędzałam na czytaniu przeróżnych forów o planowaniu dziecka. Przeraził mnie fakt, jak wiele kobiet ma problemy z owulacją i wszystkim tym, co tak łatwo przychodzi nastolatkom, które wcale potomstwa nie chcą. Na powrót płodności czekaliśmy jeden cykl. A może dwa? Teraz już nawet nie pamiętam, ale wtedy każdy kolejny dzień czekania był katorgą. Śmieję się teraz z tej swojej obsesji. Maciuś wyjechał na dwa tygodnie do pracy do Niemiec, a ja każdego wieczora przeglądałam te strony i bez tego nie mogłam zasnąć.
Ilość testów ciążowych, jaką wykonałam w styczniu jest przerażająca. Koniec końców jednak były. Słabe dwie kreski i obawa, czy ten fakt, że są takie blade, znaczy coś złego. Kolejne testy, kolejne słabe kreseczki. Dziecko się pojawiło - wątpliwości nie miałam żadnej. Testy dostępne w aptekach bardzo, bardzo rzadko mylą się i fałszywie wskazują ciążę. Teraz już nie spieszyłabym się z tym. Lekarz uświadomił mi, jak wiele zapłodnionych komórek nie trafia nigdy na swoje miejsce. Stąd te wszystkie spóźnione okresy i płacz, gdy później krwawienie jednak się pojawi. Zastanawiam się, czy wolałabym nie wiedzieć i przy każdym wpisie do szpitala na pytanie poronienia? odpowiadać nie.
Dzień po powrocie - jeszcze wtedy - chłopaka wybraliśmy się prywatnie do lekarza. Miałam złe przeczucia. Czułam, że coś jest nie w porządku. Ten tydzień przed wizytą był dla mnie okropny. Problemy z zaśnięciem, te ciche modlitwy, by przeczucia się jednak nie sprawdziły. Wciąż pamiętam jak uporczywie powtarzałam walcz, walcz jak lew, Leo. Nigdy nie miałam - i nie będę miała - możliwości, by dowiedzieć się, że miałam rację, że to był chłopczyk. Pierwsza wizyta u ginekologa, pęcherzyka nie widać. Może jeszcze za wcześnie, widać, że coś było albo będzie. Proszę przyjść za dwa tygodnie. Trzeba też rozważyć ciążę pozamaciczną. Słyszałam, co mówi do mnie lekarz, ale mnie tam nie było. Wyjść z gabinetu, powiedzieć o wszystkim Maciusiowi. To było chyba najgorsze. Potrafiłam sobie poradzić ze sobą, z tym, co czułam, ale nie z tym, co spadnie na niego. Tego dnia mi się oświadczył. Kiedy ja walczyłam ze sobą w gabinecie u lekarza on poszedł kupić pierścionek. Wkładając mi go na palec pokazał, że zawsze będzie. Czy będzie dobrze, czy będzie źle.
Kolejnej wizyty, tej za dwa tygodnie, nie doczekaliśmy. Tydzień później pierwsze kropelki krwi, okropny ból. Wciąż pamiętam, jak bardzo męczyłam się podczas wpisu do szpitala, na izbie przyjęć. Pielęgniarkom nigdy się nie spieszy. Nie widzą cierpienia w oczach, wstrzymywanych łez. Nie słyszą łamiącego się głosu. Nie chciałam tam być. W tym szpitalu. Leżeć na sali i odpowiadać co chwilę na pytania jak się czuję. Byłam tam z kroplówką przeciwbólową i obiecałam sobie, że następnego dnia rano wyjdę, nieważne, czy mi na to pozwolą. Wypuścili mnie. Poziom bHCG spadł o połowę, wykluczono ciążę pozamaciczną. Proszę nie starać się o dziecko przez miesiąc, dwa. Teraz byłabym w dziewiątym miesiącu ciąży. Może już bym urodziła?
Powrót do domu też nie był łatwy. Odkąd dowiedziałam się, że już nie jestem w ciąży czułam się, jakbym była w obcym świecie. Nic nie czułam. Przyjmowałam wszystko tak, jak dawał mi świat. Nie było łez, krzyków. Zrozumiałam. Utrata ciąży w siódmym tygodniu nie była taka zła. Mogło być gorzej. Mógł to być tydzień piętnasty. Dwudziesty. Najczęstszym powodem poronień na początku jest wada chromosomalna u płodu. Świadomość, że gdyby lekarzom udało się poronienie powstrzymać to urodziłabym prawdopodobnie chore dziecko mi pomogła. Strata bolała. Świadomość, że część mnie i osoby, którą kocham najbardziej na świecie zniknęła, bolała. Bolała mnie. Bolała mojego narzeczonego. Ale nie bolała JEGO. Bo to o JEGO życie tutaj chodziło. To ON zniknął, zanim jeszcze zrozumiał, że jest. Czy byłby szczęśliwy każdego dnia musieć walczyć o zdrowie, akceptację rówieśników, życie? Dalibyśmy mu wszystko co tylko byśmy mogli, gdyby urodził się z wadą genetyczną. Ale nie moglibyśmy mu dać normalności. Tego, do czego przecież miał pełne prawo.
Pogodziliśmy się z tym. Kiedy bańka, w której byłam, pękła nie było łatwo. Mieliśmy już dla niego pierwsze ubranka, smoczki. Ale daliśmy radę. Wyszliśmy z tego silniejsi. Teraz jestem w szóstym miesiącu ciąży. Nie umiem cieszyć się z niej tak jak wtedy, za pierwszym razem. Nie umiem iść do lekarza z pozytywnym nastawieniem. Za każdym razem czekam, aż usłyszę złe wieści. Bo każda strata zostawia po sobie ślad w człowieku. A ja wchodzę do takiej samej bańki jak wtedy w styczniu, gdy po raz kolejny ląduję w szpitalu, gdy przez pół dnia nie czuję ruchów Leona, gdy muszę wziąć lek rozkurczowy, bo boli mnie podbrzusze. Boję się. I będę się bać do grudnia. Najchętniej codziennie dzwoniłabym do lekarza, ale tego nie robię. Bo równocześnie boję się też złych wiadomości. I chociaż jestem na granicy paniki gdy pomyślę o porodzie i o tym, co mnie czeka po cesarskim cięciu, to już nie mogę się doczekać. Nie mogę się doczekać chwili, gdy będę mogła przestać się bać, że zrobię coś nie tak. Ale ta świadomość, że Leon jest zdrowy, że dobrze się rozwija, wynagradza mi to, co czułabym, gdybym musiała przygotować się na narodziny dziecka z wadą genetyczną. To na pewno byłoby milion razy gorsze. Może i jest to egoistyczne podejście. Może powinnam obwiniać się przez resztę życia, że nie zrobiłam wszystkiego, co mogłam.
Czasami trzeba zrozumieć i nie myśleć o sobie, tylko o tej małej istotce, która musiałaby znosić ból przez resztę swojego życia. Na badaniu w trzynastym tygodniu, gdy dopiero co wyszłam ze szpitala, lekarz powiedział mi, że gdyby coś miało się stać, to już by się stało. Uspokoiło mnie to. Bo po tym, co przeżyliśmy w styczniu jesteśmy silniejsi. Nie zapomnimy o tamtej pierwszej ciąży, ale jesteśmy wdzięczni za następną, mimo lęku i obaw.
Doskonale Cię rozumiem. Ja poroniłam.pierwszą ciążę w 10 tyg. Bliźniaki. Byłam mocno załamana, bo w.naszej.rodzinie co drugie pokolenie ma bliźnięta. W moim ta tradycja.upadła. Dwa lata później urodziłam zdrową córcię ale.przez całą ciążę się bałam. Zresztą później też się bałam. Poronienie zmienia kobietę i to bardzo. Wszystko będzie dobrze, powtarzaj to sobie ciągle ☺
OdpowiedzUsuńRany! Zawsze mi się marzyły bliźniaki. Więc to strata jeszcze większa, niż jakby to był jeden dzidziuś. :o Tak sobie powtarzam :D Ale już mogłabym urodzić...
UsuńNawet nie jestem w stanie sobie wyobrazić, jak się wtedy czułaś. Ale proszę, nie poddawaj się. Wierzę, że z tym drugim dzieckiem wszystko będzie dobrze :) Trzymam za Was kciuki!!!
OdpowiedzUsuńDziękuję! <3
UsuńPowiem tyle: nie poddawaj się i bądź silna, bo masz dla kogo! Kompletuj dalej ciuszki (chętnie obserwuję Twoje story na IG), bo już niedługo będzie w nich ktoś pomykać po mieszkaniu!
OdpowiedzUsuńTrzymaj się ciepło <3
Jeszcze trzy miesiące! Ale to zleciało! :o
UsuńDziękuję :)