Panie Boże, wojna to piękna rzecz, ale chce się bić dla własnej przyjemności, nie zaś dlatego, że mój przeciwnik je w piątki mięso.
Roberta de la Grive poznajemy, gdy dryfując on na kawałku drewna po katastrofie statku, którym płynął, natrafia na Dafne. Po ciężkich przeżyciach na wodzie jego ciało i umysł są w okropnej formie, jednak udaje mu się dostać na pokład. Dafne wydaje się być statkiem opuszczonym, jednak wypełnionym po brzegi jedzeniem, wodą, alkoholem, a każde pomieszczenie czymś Roberta zaskakuje. Mamy XVII wiek, mężczyzna nie ma pojęcia, gdzie właściwie jest, a jego umysł zajmują kwestie zgoła inne, niż można by się tego spodziewać po rozbitku.
Robert de la Grive jest typowym romantykiem, którego życie opiera się przede wszystkim na podziwianiu i uwielbianiu z daleka obiektu swoich uczuć. Cechuje go też skrajny wręcz werteryzm, dlatego nie traktuje on samotnego pobytu na Dafne jak traktowałby go każdy inny człowiek. Wielokrotnie nie potrafiłam zrozumieć jego decyzji i już na końcu języka miałam na niego pewne określenie, którego nie wypada wypowiedzieć na głos. Jestem pewna, że żaden współczesny czytelnik nie jest w stanie się z Robertem utożsamić, jest to osoba tak specyficzna i pełna skrajności, że spędzanie z nim zbyt dużego czasu grozi otrzymaniem biletu w jedną stronę na oddział psychiatryczny.
Jeśli ktoś brał udział w wojnie trzydziestoletniej (tak mówię ja, ale kto żył wówczas, nie nazywał jej w ten sposób, a może nawet nie zdawał sobie sprawy, że chodzi o jedną długą wojnę, w której toku podpisywano co jakiś czas pokój) nauczył się, że trzeba mieć twarde serce.
Ważnym wątkiem Wyspy dnia poprzedniego jest problem obliczania długości geograficznej. Pomiędzy przygodami Roberta na Dafne dowiadujemy się też o jego życiu sprzed katastrofy i tego, co w ogóle skłoniło go do morskiej podróży. Dużo bardziej intrygował mnie jego pobyt na pokładzie niż to wszystko, co działo się wcześniej, jednak uzupełnia to charakterystykę mężczyzny i bez tych przerywek książka ta byłaby zwyczajnie niepełna. Nie spodziewałam się, że Eco tak bardzo skupi się na kwestiach geografii i odkryciach. Nigdy nie byłam fanką tej dziedziny nauki, więc obawiałam się, że się lekko będę nudzić, jednak okazało się to być kwestią bardzo ciekawą. Nigdy się nie zastanawiałam, jak właściwie wyglądało odkrywanie takiej możliwości, jaką jest obliczanie długości geograficznej, więc moja ciekawska dusza czuła się usatysfakcjonowana tym, że mogła brać w tym udział.
W Wyspie dnia poprzedniego pojawia się spora dawka filozofii, jednak - o dziwo - łatwo było ją przyswoić i nie była zbyt nużąca. Zaznaczyłam kilkadziesiąt fragmentów, które przypadły mi do gustu i w sumie cieszę się, że moje pierwsze spotkanie z Umberto Eco było tak udane, bo tak udanie połączył kilka gatunków, a na dodatek stworzył narratora - który może być samym Eco, ale nie musi - który opowiada nam tę historię co chwilę dodając, że niektóre kwestie są jego domysłami, przeżycia Roberta opierają się na listach, które mężczyzna po sobie zostawił i nie wiadomo, co tak naprawdę wydarzyło się na Dafne.
Wzdychać do tego, czego nigdy się nie posiądzie - czyż nie jest to sam szczyt najszlachetniejszego z pragnień?
Ogólna ocena: 07/10 (bardzo dobra)
754 // Wyspa dnia poprzedniego // Umberto Eco // L'isola del giorno prima // Adam Szymanowski // 19 września 2018 // 456 stron // Wydawnictwo Noir Sur Blanc // 49,00 zł
Za możliwość przeczytania dziękuję wydawnictwu Noir Sur Blanc!
"Umberto Eco znam jedynie z "Imienia Róży" i czytając tę książkę wynudziłam się to fakt, ale chyba przez to, że nie do końca ją zrozumiałam. Teraz, dwa lata później, mam w planach odświeżyć ją sobie może jeszcze przed majową maturą, a także zabrać się za inne książki Eco. Główne wątki "Wyspy..." może nie zachęcają mojej humanistycznej duszy, ale z pewnością dam jej kiedyś szansę :)
OdpowiedzUsuńTyle tu humanistycznych wątków, że Twoja dusza będzie usatysfakcjonowana :D
Usuń