źródło: pinterest |
W tym roku bardzo szybko zaczęłam psychiczne przygotowania do świąt. Grudzień będzie miesiącem pod znakiem szpitala, dziecka, ustalania nowej rutyny. Zdaję sobie sprawę z tego, że nie będę miała już tyle czasu na książki czy filmy, więc raz na jakiś czas uparcie włączałam Netflixa i pierwszą lepszą świąteczną produkcję. Zwykle prawie każdy taki film mi się podoba, jednak w listopadzie byłam bardzo wybredna pod tym względem i ciężko mnie było zadowolić. Udało się to w pełni tylko dwóm produkcjom. Reszta z nich albo przeszła bez echa, albo okazała się być czymś po prostu okej. Gdyby nie fakt, że zwykle świąteczne kwestie mocno mnie poruszają uznałabym, że świąteczny czas nie jest czymś dla mnie. Ale powiem Wam szczerze, że nie mogę się już doczekać.
Pierwszym - i chyba najlepszym - filmem świątecznym, na jaki się natknęłam była Zamiana z księżniczką. Wszelkie skojarzenia do Królewicza i żebraka lub Barbie. Księżniczki i żebraczki jak najbardziej na miejscu, chociaż jest to adaptacja tak daleka od oryginału jak się tylko dało. I zapewne to właśnie tak przypadło mi do gustu. Ten motyw jest już bardzo oklepany, ale wciąż jest jednym z moich ulubionych i zawsze z radością witam kolejne produkcje z nim związane. Widziałam, że na The Princess Switch czekało naprawdę duże grono nastolat... ludzi i nie dziwię się wcale.
Główną rolę gra tutaj Vanessa Hudgens, znana mi bardzo dobrze z całej serii High School Musical. Uwielbiałam tamte filmy, jednak przyznaję, że chociaż widziałam już Zamianę z księżniczką dwa razy to do teraz nawet nie wiedziałam z kim mam tutaj do czynienia. Ta aktorka bardzo zmieniła się przez lata i to na plus. Swoją rolę odegrała doskonale. Słyszałam opinię, że mamy tutaj styczność z czymś bardzo przewidywalnym i sztampowym, jednak myślę, że zaczynając oglądać świąteczny film trzeba mieć tego świadomość. One mają cieszyć, a nie być czymś mocno zaskakującym. Mnie osobiście Zamiana z księżniczką urzekła i nawet udało się producentom mnie zadziwić, więc jak najbardziej jestem za. Domyślam się już, że będzie to film, który będę oglądać rok w rok. Trudno się jednak temu dziwić. Dzieła Netflixa zazwyczaj są bardzo udane.
⭐⭐⭐⭐⭐
Kolejna produkcja Netflixa, która wpadła mi w oko to Świąteczny kalendarz. To kolejny familijny film romantyczny, który fajnie włączyć sobie wieczorem i wypić przy tym gorące kakao. Sporo po nim oczekiwałam, jednak nie do końca jestem zadowolona z tego, co dostałam. Teoretycznie mamy tutaj wszystko, czego po świątecznej produkcji można chcieć. Miłość, magię, spełniające się marzenia. Magiczny kalendarz adwentowy to ciekawa kwestia i można tutaj pozwolić popłynąć wyobraźni, acz tutaj poszło coś w złym kierunku.
Świąteczny kalendarz nie wciąga tak mocno. Jego przewidywalność trochę kuje w oczy i w tym przypadku mnie irytowała. Dodałabym kilka zaskakujących aspektów, bo podczas oglądania zajęłam się całkiem czymś innym, raz na jakiś czas patrząc w telewizor. Ani razu nie zastanawiałam się, co się właściwie wydarzyło. Właśnie tak prosta jest linia fabularna, a postaci nie są tak intrygujące, bym mogła wytrzymać przed ekranem te prawie dwie godziny. Rzadko kiedy Netflix zawodzi i teraz też nie poszedł po bandzie, jednak zdecydowanie są lepsze świąteczne filmy. Kiedy jednak te niesamowite - na przykład nieśmiertelny Kevin sam w domu - Wam się znudzą, to Świąteczny kalendarz na chwile może przyciągnąć Waszą uwagę. Nie obiecuję jednak, że uda mu się to na długo.
⭐⭐⭐
Czytając opis Świątecznego spadku poczułam się bardzo zaintrygowana. Lubię takie motywy, na których Netflix oparł fabułę, więc myślałam, że będzie to coś dla mnie. Do końca się nie zawiodłam, bo polubiłam zachowanie głównej bohaterki, co jest rzadkością w moim przypadku. Ellen nie ma charakteru rozpieszczonej księżniczki - a przynajmniej nie do końca i na akceptowalnym poziomie - i potrafi skupić się na tym, co naprawdę ważne. Urzekło mnie to w tym filmie, chociaż fabuła nie jest aż tak świąteczna, żeby wylewać się z każdej możliwej sceny. Romans również nie jest tutaj aż tak rzucający się w oczy, więc można powiedzieć, że mamy tutaj styczność ze świątecznym filmem w wersji light. Zdecydowanie nadaje się on do pooglądania z partnerem, który nie przepada za zbyt dużą dawką wszystkich tych rzeczy.
⭐⭐⭐
Na święta będę w domu to chyba najgorszy film świąteczny listopada. Oczekiwałam po nim bardzo dużo, bo zarys fabularny wręcz w 100% odpowiada moim upodobaniom. Tutaj najbardziej liczy się rodzina i spodziewałam się, że zakocham się w wyobrażeniach twórców na temat powrotu dawno niewidzianego ojca w okolicy świąt. Fabuła okazała się jednak na tyle nieinteresująca, że teraz - kilka tygodni później - nie pamiętam z niej praktycznie nic. W pamięci pozostał mi jedynie pies.
⭐⭐
Straciłam już nadzieję na dobry świąteczny film romantyczny, gdy trafiłam na Wigilijne wesele. Jest to nie tylko romans, ale też komedia, więc przy okazji można się wiele razy pośmiać. Nasza główna bohaterka ma małą obsesję na punkcie planowania - jak ja - i zajmuje się profesjonalnym planowaniem ślubów, a przynajmniej o tym marzy. Jej pierwszym zleceniem jest ślub kuzynki, który po prostu musi być idealny. Tak samo jak ona i jak jej partner. I tutaj do akcji wkracza pewny prywatny detektyw - przypadkowo były panny młodej - który może zniszczyć cały skrupulatnie ułożony plan.
Kolejny świąteczny, przewidywalny romans. Jak nic na podstawie jakiegoś harlequina! I z tego co wiem jest to prawdą. Mimo to przypadł mi do gustu bardzo. Nie wiem, czy jeszcze kiedyś go włączę, jednak miło spędziłam przy nim czas i udało mi się nawet zbyt często nie wstawać sprzed telewizora. Chętnie przeczytałabym też książkę, na podstawie której on powstał, więc ze spokojnym sercem mogę polecić w tym okresie świątecznym odpalenie Netflixa i znalezienie tam Wigilijnego wesela.
⭐⭐⭐⭐
Świąteczna kronika to drugi film, który naprawdę mocno mi się spodobał i zdecydowanie nie mam się do czego przyczepić. Doskonale mi się przy nim prasowało te wszystkie małe ciuszki i nawet nie zauważyłam, kiedy skończyłam. Do tej produkcji zdecydowanie wrócę w przyszłym roku, a może i jeszcze gdzieś niedługo, bliżej świąt. Tutaj już nie mamy styczności z romansem, tylko z filmem typowo familijnym, gdzie dzieci są głównymi bohaterami, a święty Mikołaj odgrywa tutaj naprawdę istotną rolę. Mimo to nie myślcie sobie, że tylko młodsi odbiorcy będą zachwyceni, bo według mnie jest to film dla osób powyżej ósmego roku życia i dopiero gdzieś wtedy będzie można wyłapać wszystkie morały, które ze Świątecznej kroniki płyną. Występują tutaj też sceny w więzieniu i inne niezbyt godne do naśladowania, więc mimo wszystko zanim usiądziecie przed telewizorem z pięciolatkiem pooglądajcie to sami.
Z pewnością zmuszę narzeczonego, żeby siadł przed telewizorem, przestał na chwilę oglądać odcinek za odcinkiem Gry o tron i pooglądał Świąteczną kronikę. Myślę, że jemu również bardzo się spodoba, chociaż on świątecznych filmów za bardzo nie lubi. Ten ma jednak w sobie to coś, co sprawia, że warto chociaż spróbować.
⭐⭐⭐⭐⭐
Ostatnim pooglądanym przeze mnie świątecznym filmem jest Elf. Nie jest to żadna nowość, wręcz można zaliczyć go już do klasyki świątecznych filmów, jak uświadomił mnie narzeczony. Ja jednak po raz pierwszy usłyszałam o nim w momencie, gdy kliknęłam pierwszy lepszy film na Netflixie. Jest to typowa komedia z nutką romansu, który jednak nie wysuwa się na pierwszy plan. Maciuś oglądał go ze mną i był zachwycony. Lubi nienachalne komedie i właśnie z taką mamy tutaj do czynienia. Jest to coś, co można oglądać całą rodziną i każdy znajdzie dla siebie zabawny moment. Ja już nigdy nie popatrzę tak samo na żółte taksówki.
Nie jest to film, który będę rok w rok oglądać przed świętami i nawet nie wiem, czy jeszcze kiedyś do niego wrócę, ale jest naprawdę warty polecenia. Jeśli dopadnie Was przedświąteczny zły nastrój to odpalcie Elfa i bardzo szybko złe nastawienie do życia i świąt zniknie.
⭐⭐⭐⭐
To ja właśnie w grudniu planuję zrobić sobie taki maraton świątecznych filmów ;)
OdpowiedzUsuńZamiana z księżniczką kusi, obejrzę z chęcią! A Elfa znam, często w telewizji leciał w okolicach świąt ;)
OdpowiedzUsuń