Jestem ogromną fanką kotów. Sama w domu mam dwa, a widząc bezdomnego na mieście nie jestem w stanie odejść bez choćby próby pogłaskania. Kupuję też wszelkie książeczki, które nawiązują do tych zwierząt. Kot, który zgubił dom zauroczył mnie już samą okładką, na widok której serce mi się ścisnęło. Wiedziałam już, że nie przejdę obojętnie obok tej książeczki.
Pewna rodzina była zmuszona uciekać z Iraku. Nie byli w stanie zostawić swojego ukochanego kota, Kunkusha, więc do pontonu wsiedli razem z nim. Niestety - podczas dopływania do brzegu transporter się otworzył, a biały kotek zniknął w odmętach wody.
Rodzina była zrozpaczona, jednak czy domowy kot, który nigdy nie dotknął nawet kałuży był w stanie przeżyć? Musieli ruszyć w dalszą drogę bez swojego kochanego pupila... Instynkt przeżycia jednak zadziałał, a Kunkush został sam na obcej ziemi. Na szczęście na jego drodze pojawili się dobrzy ludzie, którzy postanowili, że pomogą mu wrócić do domu.
Jestem niesamowicie wyczulona na krzywdę zwierząt, więc pewnie nikogo nie zdziwi fakt, że powiem, iż ryczałam jak bóbr podczas lektury tej cienkiej książeczki. Jeśli jeszcze weźmiemy pod uwagę fakt, iż ta historia wydarzyła się naprawdę serce się kraje na myśl o biednym, porzuconym nieszczęśliwie zwierzaku. Autorkę z pewnością znacie, gdyż nie da się nie kojarzyć choćby Ewy Nowak, a Kot, który zgubił dom wygrał z jej wszystkimi książkami, które do tej pory czytałam. Kunkush podbił moje serce i sprawił, że jeszcze bardziej będę zwracać uwagę na bezdomne zwierzęta.
Na świecie jest wielu ludzi o wielkich sercach, którzy chcą pomagać innym - ludziom i zwierzętom.
Historia, która została tutaj opisana, nie jest być może zaskakująca, gdyż z pewnością domyślicie się zakończenia. Tutaj nie chodzi jednak o puentę czy końcówkę, która sprawi, że podskoczycie zaskoczeni. Ewa Nowak opisała wszystko tak, by prawda trafiła do ludzkich serc. Zwierzęta też czują, też tęsknią i chcą żyć. Czasami trzeba im w tym pomóc, bo inaczej stanie się im coś złego. Nigdy nie zrozumiem ludzi, którzy traktują koty, psy czy inne gatunki jak rzecz. Osobiście nie potrafię nawet zabić muchy, a w łazience w Londynie trzymałam pająka, którego nazwałam Franek. Nie chciałam, by ktoś go zabił. Każde stworzenie zasługuje na życie. I to właśnie o tym powinniśmy pamiętać.
Ogromnym plusem tej małej, cienkiej książki są jej ilustracje. Adam Pękalski spisał się doskonale i nie mogę się napatrzeć na Kunkusha. Historia jest piękna, wydanie również. Myślę, że nie ma tutaj do czego się przyczepić. Pozycja przeznaczona jest dla młodszych, więc i język mamy tutaj prosty, co nie przeszkadza jednak delektować się Kotem, który zgubił swój dom i starszemu czytelnikowi. Jestem zdania, że już chyba wiem, co najczęściej będę czytać swoim dzieciom.
Ogólna ocena: 10/10 (arcydzieło)
Mój brat jest ogromnym fanem Gwiezdnych Wojen. Ma mnóstwo rzeczy związanych z tą serią, a po domu pląta się ogromna ilość figurek. Kiedy zobaczyłam, że zbliża się premiera książeczki, gdzie w środku znajduje się model Sokoła Millennium wiedziałam, że to będzie coś, co sprawi, że Klusek odejdzie od komputera. Miałam rację.
W środku znajdujemy całkiem dobrej jakości części, do złożenia statku, a dodatkowo instrukcję i kilka zagadek i zadań, które można rozwiązać później.
Oboje spodziewaliśmy się, że skoro ta pozycja przeznaczona jest raczej dla dzieci, niż dorosłego, złożenie modelu będzie banalne. Okazało się jednak, że wcale takie nie było. Jak już wspominałam elementy są naprawdę dobrej jakości, co mnie zaskoczyło. Łączenie ich i składanie nie jest jednak zbyt proste i niektóre części nie trzymają się za dobrze. Cierpliwość jest niezbędnym narzędziem, jeśli chcecie zrobić to dobrze. Dodatkowym minusem jest zbyt słaba instrukcja. Trzeba się nieźle wysilić, by zrobić wszystko tak, jak powinno być to zrobione.
Nie da się jednak ukryć, że model po złożeniu naprawdę świetnie prezentuje się na półce i jest całkiem trwały. Nie rozleci się od przypadkowego dotknięcia, jednak trzeba obchodzić się z nim ostrożnie, gdyż zbyt mocnego uścisku może się najzwyczajniej w świecie rozlecieć.
Mimo wad bardzo miło spędziliśmy czas, kiedy składaliśmy model i zastanawialiśmy się nawet nad zakupem innego. Jeśli chcecie fana Gwiezdnych Wojen oderwać od elektroniki to podsuwam Wam gotowe rozwiązanie. Ostrzegam jednak: będziecie musieli poświęcić trochę czasu, jeśli owy fan jest jeszcze bardzo młodym człowiekiem.
Ogólna ocena: 07/10 (bardzo dobra)
Za oba egzemplarze bardzo dziękuję wydawnictwu Egmont!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Co u Ciebie?