stycznia 20, 2017

"Moi chłopcy z Baker Street. Sherlock Holmes i doktor Watson." ~ sezon 4, spojlery


Czy jest tu ktoś, kto tak bardzo jak ja czekał na czwarty sezon Sherlocka? Śmiem wątpić, naprawdę. To, ile razy gwałciłam wszystkie dostępne odcinki pozostanie dla Was tajemnicą, jednak nie będę ukrywać, że jestem w stanie obudzona w środku nocy przytaczać całe fragmenty. Zastanawiałam się, czy chcę dzielić się z internetowym światem swoją opinią o tym, co Mark Gatiss i Steven Moffat ze mną zrobili. Bo zrobili dużo więcej niż te wszystkie egzaminy na uczelni, które runęły mi równocześnie na głowę: przerobili mi mózg na mielonkę, serce podeptali i jeszcze zapewne dobrze się przy tym bawili. Typowo. 😶 Nie wiem, jak poradzić sobie teraz z tym wszystkim, więc tak: będę wyżalać się w internecie. Bardzo dorośle. Bardzo.

Pierwszy odcinek w ogóle mnie do siebie nie przekonał. Po pierwsze: Sherlock to nie był TEN MÓJ Sherlock. Oczekiwałam kolejnej dawki sceptyzmu, socjopatyczności i sporej dawki dedukcyjnego geniuszu. Co dostałam? Sherlocka siedzącego z nosem w telefonie (!), na Twitterze (!!) i szczerzącego ząbki w uśmiechu do dziecka Johna. O ile jeszcze tę ostatnią zmianę jestem w stanie znieść, to aktywnego społecznie Holmesa nie. Po prostu nie. Niech już sobie będzie tym człowiekiem bardziej, ale niech nie zatraca przy tym sherlockowatości, bo tego jestem w stanie nie przeżyć. 💔 Rozumiem, że pokazanie tej jego nowej - ludzkiej - strony było zapewne planowane od samego początku (metamorfozy postaci obowiązkowe w każdym serialu/książce/filmie), ale (po raz kolejny) zostałam rzucona na zbyt głęboką wodę i nie byłam w stanie tego przeżyć. Zapewne dlatego wciąż nie pooglądałam ponownie The Six Thatchers i w innym wypadku znalazłabym czas pomiędzy wkuwaniem do testów, żeby chociaż jeszcze raz przeżyć to wszystko. 


Trzy lata czekania na kolejny sezon, a skończyło się na tym, że po pooglądaniu pierwszego odcinka tego sezonu miałam do powiedzenia tylko jedno: aha. Bardzo inteligentnie, to pewne. Sama zastanawiałam się nad tym, co mi się tutaj nie spodobało oprócz zbyt ludzkiego (uh) Sherlocka i nie potrafiłam tego stwierdzić. Chciałam nawet napisać coś o moich wrażeniach, ale tych wrażeń nie było jakoś specjalnie dużo, a pisanie o nich nie miało zbytniego sensu. Powinnam jednak przejść do najważniejszych wydarzeń tego odcinka, czyli do śmierci Mary. 🙈 Przyznaję się z góry, że się tego nie spodziewałam. Zabicie jednej z głównych postaci wciąż mnie szokuje. Jestem jedną z wielu ofiar mitu o nieśmiertelności głównych bohaterów. Brawo ja. Kiedy minął pierwszy szok - i drugi - doszłam do wniosku, że to dosyć logiczne posunięcie. I na tym jednak logika się kończy, bo John wcale nie przejmuje się tym, że jego dziecko zostało w połowie sierotą i w ogóle się nim nie zajmuje i nie dba jakoś specjalnie o to, by się nie narażać, by już całkiem nie osierocić swojego potomka. Dosyć nieodpowiedzialne podejście do życia. Sherlock ma na niego zbyt duży wpływ. 😶 Może Wam się wydać dziwne, że tyle uwagi poświęcam noworodkowi, jednak skoro Watson tego nie robi, to ktoś musi. Życie doktora praktycznie nie uległo zmianie: tak jakby sam nie zauważył, że teraz jest ojcem. 

Śmierć Mary sprawiła, że uroniłam kilka łezek, jednak z pewnością nie z powodu jej śmierci (sorry 😔). Reakcja Johna i Sherlocka sprawiły, że pękło mi serduszko. Wiadome, że Watson rzucił się do swojej ukochanej, jednak to Holmes wzruszał bardziej. Zawsze widziałam to, jak bardzo jest do Mary przywiązany i między nimi również narodziła się przyjaźń. Na śmierć i życie, jak się okazało. 💔 Fakt, że John zdradzał swoją lubą - przez smsy, ale jednak - niesamowicie mnie zirytował, bo była dla niego idealną partnerką, a przecież raczej nie zdążył się nią jeszcze znudzić. Halo, John. Kryzys wieku średniego? Ten odcinek nie zachwycił tak, jak powinien, więc na następny czekałam z dużo mniejszą niecierpliwością bo bałam się, że pojawią się kolejne zmiany, które nie do końca przypadną wybrednej mnie do gustu.


Drugi odcinek pooglądałam kilka dni po premierze. O dziwo nie natknęłam się na żadne spojlery ni nic - cud! 💖 Bałam się, jednak odważnie podeszłam do tematu, wklikałam te  kilka słów kluczowych w niezawodną wyszukiwarkę Google i oto był sobie The Lying Detective i czekał na mnie. Całkowicie już nie wiedziałam, czego mam się spodziewać, więc włączyłam go z miną niewyrażającą żadnych emocji. Od razu jednak dostałam takiego kopa w tyłek, że nie wiedziałam co mam robić. Śmierć Mary zrobiła naprawdę sporą robotę i poprzestawiała kilka klepek w umyśle Johna. Z jednej strony nie dziwi mnie jego podejście do Sherlocka, z drugiej to przecież nie jego wina, że ta kobieta postanowiła się rzucić akurat w tamtą stronę i przyjąć tą bezpańską jeszcze kulę. Obwinianie jedynego przyjaciela tutaj akurat nie ma sensu, jednak co zrobić, jak się świat wali na głowę. 

Moje serce w tym odcinku podbiła zdecydowanie pani Hudson i to nie pierwszy raz. Ta kobieta jest niesamowita i to, ile jej osoba zmienia w tym serialu po prostu zwala z nóg. 😍 Jeśli ktoś nie jest fanem pani Hudson niech teraz łaskawie opuści Papierowe Miasta, bo po prostu nie jestem w stanie w to uwierzyć. Kiedy wysiadła ze swojego samochodu po prostu miałam ochotę okrzyknąć ją bohaterką tego odcinka. Istny majstersztyk. Pobiła na głowę wszystko - nawet to, jak bardzo popsuł mi psychikę ten epizod. Sherlock w takim stanie to coś ponad moje siły. I ten fakt, że słynni bracia Holmes mają jeszcze siostrę, o której jakoś nikt wcześniej nawet się nie zająknął... Zdecydowanie za dużo, jak na mnie. The Lying Detective podobał mi się bardziej niż The Six Thatchers, jednak to wciąż nie to. Dalej brakuje mi tego, co urzekło mnie tak bardzo w trzech pierwszych sezonach.


Nie miałam czasu pooglądać trzeciego odcinka zaraz po premierze, więc się tak czaiłam na chwilę między kolokwium a kolokwium, kiedy będę mogła poświęcić te półtorej godziny na Sherlocka. W środę kiedy po trzech dniach pisania testów w końcu wróciłam do domu stwierdziłam, że największy czas pozwolić sobie odpocząć. 💗 Usiadłam pod kocykiem, wzięłam paczkę chrupek (moja biedna dieta!) i włączyłam The Final Problem. Zaczyna się on całkiem jak horror, a że jestem dosyć strachliwą osobą, a na dodatek byłam sama w domu... Trzęsłam się ze strachu! A ten moment, jak wyskoczył klaun? Błagam Was! Myślałam, że dostanę zawału i przyjaciółka znajdzie mnie następnego dnia leżącą pod wyładowanym laptopem i nikt się nie domyśli, że zabił mnie serial. Chociaż chyba wolałabym zachować to w tajemnicy... Twórcy się bardzo z tym odcinkiem postarali, bo wciąga już od samego początku i wiedziałam, że to właśnie będzie to, na co czekałam te trzy lata. Swoją drogą... Całkiem szybko zleciało. Po tym przerażającym momencie z samolotem i tych scenach z Mycroftem byłam w takim stanie, że miałam ochotę zadzwonić po kogokolwiek, by do mnie przyjechał i pilnował pod drzwiami, kiedy będę spać. Strachliwa ze mnie osóbka. 🙈

Ten wątek z Eurus niesamowicie mi się spodobał, chociaż fakt, że Mycroft tak długo to ukrywał i fakt, że to nie do końca on sam przewidywał to wszystko, z czego tak zasłynął trochę popsuło jego opinię w moich oczach. Poza tym on w tym odcinku nie przypominał tego zimnego i zawsze opanowanego Holmesa. Nagle naprawdę zobaczyłam w nim tego grubiutkiego chłopca, którym kiedyś był. Dosyć dziwne uczucie, kiedy nagle okazuje się, że obaj bracia mają w sobie więcej ludzkich uczuć, niż niejeden przeciętny człowiek spotkany na ulicy. Całkiem nieźle się maskowali do tej pory. Moment, w którym Mycroft zachowuje się jak największy dupek złamał mi serduszko. Nie sądziłam, że jest w stanie chcieć zginąć zamiast Johna. Okazało się, że jednak naprawdę ma serce. I to całkiem spore. 💖 Końcowy moment, gdy jego rodzice byli na niego wściekli też mnie mocno poruszył. Byłam w stanie zrozumieć wszystkie decyzje, jakie podjął. Miałam ochotę wtedy iść tam i go przytulić.


Wspomnienia dzieciństwa Sherlocka i Mycrofta, które przewijały się przez cały odcinek były po prostu cudowne. Pełno w nich było grozy - z powodu przerażającej Eurus - jednak aktorzy zostali tak cudownie dobrani! Dziewczynka grająca małą Holmes była śliczna i fakt, że jej rola naprawdę była straszna, sprawił, że jeszcze bardziej doceniłam jej grę aktorską. Podobnie w przypadku małego Sherlocka, który po prostu podbił moje serce, tak był uroczy! Kiedy wyszło na jaw, że Rudobrody to wcale nie pies byłam w szoku. Nawet przez myśl mi nie przeszło, że w głowie Sherlocka mogą się kryć zmienione wspomnienia. Marny ze mnie detektyw. 😭 Nienawidzę twórców za to, co zrobili. Przez tyle lat ukrywać fakt, że Eurus ot tak po prostu zabiła małego chłopca... Wciąż nie potrafię przyjąć tego do wiadomości. Sherly zasługiwał na to, by wiedzieć. Koniec końców to był JEGO przyjaciel, którego nawet nie mógł tak naprawdę opłakać. Chociaż fakt, że tak długo nie mógł pogodzić się ze śmiercią - w oficjalnej wersji wydarzeń - psa sprawia, że mogliśmy się bliżej temu przyjrzeć... 🙈

Kiedy skończyłam oglądać The Final Problem byłam w takim stanie, że po prostu musiałam pooglądać go jeszcze raz... I co z tego, że od wtorku czeka na mnie nowy odcinek Lucifera... Po prostu nie mogłam się powstrzymać. W momencie, kiedy to piszę, widziałam ten epizod już trzy razy i za każdym razem ruszał mnie tak samo mocno. I jeszcze te sceny, gdzie Sherlock domyśla się, że dziewczynka, która leci samolotem i którą trzeba ocalić to Eurus... 💔 Jak można przejść obojętnie obok czegoś takiego? Cieszyłam się, że ta dwójka zaczęła się w ten swój specyficzny sposób dogadywać... Oboje na to zasłużyli. Wydaje mi się, że nawet nie musieli wcale odsyłać jej na wyspę. Powinna poradzić sobie ze swoimi demonami i żyć z rodziną. Z drugiej strony chyba bym nie chciała, by ktoś taki jak ona ot tak chodził sobie po świecie.


Jednym z moich ulubionych momentów tego odcinka jest Jim Moriarty wysiadający z helikoptera. Przyznam, że naprawdę myślałam, że wrócił i to wszystko to jego sprawka. Ten napis mówiący, że to jednak dzieje się pięć lat wcześniej wcale mi się nie spodobał. To, co zrobili twórcy było wredne - zminimalizowali rolę Moriarty'ego do takiego zwykłego pomagiera, który robił tylko to, co miał narzucone z góry. Sherlock pewnie poczuł się dziwnie gdy się dowiedział, że jego największy wróg był sterowany przez jego siostrę. Trochę to pogwałciło moje mniemanie o Jimie, który zawsze wydawał mi się raczej taki dosyć samodzielny. A tu proszę. 😶 Eurus jest naprawdę genialną postacią, jednak ta specyficzność Moriarty'ego mnie urzekła i nie chcę uwierzyć w to, że był ot tak sobie marionetką. Chociaż pewnie nie do końca - ile można zaplanować w czasie pięciominutowej rozmowy? Wychodzi na to, że całkiem sporo.

Wydaje mi się, że sezon czwarty został zakończony w sposób dosyć zamknięty, chociaż to pojawienie się kolejnego nagrania od Mary... Kto właściwie wysyła te płyty? I skąd ona wiedziała, że takie nagranie idealnie wpasuje się w cały scenariusz? Znowu mam więcej pytań niż odpowiedzi i mam nadzieję, że sezon piąty jednak wyjdzie. 🙈 Zastanawiam się jednak, czy twórcy nie wrócą w nim do starego trybu odcinków i zwyczajnie nie rozwiążą kilku zagadek kryminalnych bez większego znaczenia dla świata. W sumie stęskniłam się za tym, więc miło byłoby wrócić na Baker Street 221B i pobyć sobie ot tak zwykłym detektywem, którego umysł ma znaleźć sprawcę włamania czy czegoś takiego... 

4 komentarze:

  1. Szczerze powiedziawszy ja się zawiodłem na ostsatnim odcinku, całkiem inaczej go ułożyłem. Myślałem że siostra Sherolcka ma powiązanie z Mary, ponieważ sama powiedziała żeby go ochronić. I Ta cała gra... niby najtrudniejsza... tak bardzo była kolorowana że zawiodłem się na tym że trwała jeden odcinek. Zaś na temat zdrady przez sms, z życia wiem że ludzie zdradzają, mimo że mają pod nosem najlepszy skarb. Ale znudzić? to zagadka. Moje podsumowanie? Ludzie są przewidywalni. Jak im powiesz te magiczne słowa, często zmieniają swój ruch by wcale nie być przewidywalny, a jednak dalej można to przewidzieć :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ostatni odcinek mi się podobał i to nawet bardzo. I ta gra to ona trwała przecież cały czas, tylko w ostatnim była taka kulminacja. Takie bum.

      Usuń
  2. akurat wysłanie płyty to pikuś, może to robić np. jej prawnik, ale mnie o wiele bardziej raziło w ostatnim odcinku sporo innych rzeczy, począwszy od wybuchu, po którym nikt nie miał nawet zadrapania, przez fakt, że genialny Sherlock coś sobie po prostu wyparł, a skończywszy na kompletnie nieprzekonującej motywacji Eurus, która swoją drogą w jednej chwili była master of chaos, a w następnej dziewczynką z samolotu. no ja się pytam jak? :/
    ale sam sezon w sumie był przyjemny i byłaby szkoda, gdyby był ostatni, bo Sherlock to jeden z lepszych współczesnych seriali.

    PS a nowy odcinek Lucyfera dość słaby i zmierza w baaardzo złym kierunku!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak dla mnie to dziwne, że ta płyta pojawiła się akurat po tym, jak już wszystko wyjaśnili i w ogóle. Niesamowite wyczucie czasu...

      PS. Według mnie te nowe odcinki to taki typowy Lucifer i właśnie wszystko się niesamowicie mocno rozkręca!

      Usuń

Co u Ciebie?

Copyright © Nasze życie ♥ , Blogger