Nie wiem czy jest kobieta, która nie czuła stresu zbliżającym się porodem. Czekanie na pierwsze skurcze, na chlustające (albo cieknące?) wody płodowe... Jak wyjść do sklepu ze świadomością, że w kolejce do kasy w Biedronce można dosłownie wybuchnąć i zostawić tam wielką kałużę? Kiedy dowiedziałam się, że już na sto procent czeka mnie cesarskie cięcie w pewien sposób odetchnęłam z ulgą. Niby ciężki zabieg - operacja jakby nie było - ale ja muszę mieć zaplanowaną każdą sekundę swojego życia, więc okej. Dwudziesty grudnia, ósma trzydzieści tniemy.
Jak cesarka to wiadomo. Dzień wcześniej do szpitala. Nieprzespana noc, bo irytujące ktg co godzinę, półtora. Jedzenie bardzo niedobre - trzy kanapki chleba, jeden listek sałaty. Wizyta Pana Anestezjologa. Świetny facet swoją drogą. Rano to, czego bałam się najbardziej. Lewatywa, cewnikowanie. Cztery razy kazałam Pani Pielęgniarce sprawdzać, czy dobrze założyła ten cewnik, bo jak nic się posikałam. 😔 Woreczek na siuśki pod pachę i dawaj na łóżko, łóżkiem do windy, z windy na blok operacyjny. Ludzi jak na dworcu. Patrzę. Miły Pan Anestezjolog jest, ukochany Pan Ginekolog jest. Wielki uśmiech na buzi od razu i woreczek na siuśki przestał mieć znaczenie.
Proszę usiąść - jakoś się wspięłam z tym moim wzrostem (157 centymetrów!) na to wysokie łóżko - wypiąć plecki, będziemy wbijać znieczulenie. Luzik, nic a nic nie poczułam. Kładą mnie na łóżko, bo sama przecież nie dam rady. Pytam Pana Anestezjologa czy to tak powinno być, że mi tylko prawa noga zdrętwiała, a lewa noga ma się dobrze. Pan mówi, że spoko.No to sobie leżę, trochę znudzona, bo widok zasłonili parawanem (spojler: ten klej nie chciał zejść. Dwa tygodnie po cięciu dalej próbowałam go domyć) i myślę ile po porodzie będę mogła zjeść pizzę. Leżę, leżę i nagle mi niedobrze. Proszę Pana Anestezjologa by się odsunął, bo go orzygam jak nic, jak tak będzie nade mną sterczał.
Ciśnienie pani spadło, 90/50. Coś tam pani podamy. Siostro, 5 ml czegoś tam. 35 ml później mi przeszło. Oni mnie tam tną, coś tam szarpią. Wyciągam głowę jak żółw, bo coś tam się w tej lampie nad głowami odbija, to może podejrzę. W głowie mi tam świta, że niby plackiem miałam leżeć, bo popunkcyjny ból głowy, coś tam. Ale dobra, szarpią i szarpią dalej. Słyszę, Leon płacze. Patrzę na zegarek. Siedem minut od znieczulenia. Dobry tajming. Chłopczyk, całkiem spory. Patrzę z wyrzutem na mojego Pana Ginekologa. Mały miał być przecież. Na co ja te małe ubranka kupowałam, co? No, proszę dać buzi dziecku, powiedzieć papa, zaraz panią zaszyją. W radiu lecą świąteczne piosenki, to sobie podśpiewuję trochę i czekam aż Pan Ginekolog i drugi Pan Ginekolog z Ukrainy, za którym nie przepadam skończą swoje. Dowiaduje się, że Pan Anestezjolog przyjeżdża z daleka. Wciąż myślę o pizzy - jak ja przeżyje tyle godzin bez jedzenia? - i czy mi nie wieje po nogach, bo tak jakby od pasa w dół nie mogę się ruszyć. Skończyli. Myślę sobie w końcu. Dwadzieścia minut szycia - trochę nuda. Zgrabnie mnie hop na łóżko i jedziemy na sale poporodową.
Pan Anestezjolog do mnie szepcze, że pizza to nie dzisiaj, ale woda i sucharki to jak najbardziej, ale tak, by nikt nie widział. Możesz, dziewczę, wstać po sześciu godzinach mówi. Szpital na to, że mogę pomarzyć. Proszę leżeć dwadzieścia cztery. Znieczulenie ma zejść koło piętnastej, może szesnastej. Leżę sobie z tym dziecięciem moim i mnie wkurza, że nogami nie mogę ruszać. Uparcie z tym walczę i jakoś o dwunastej wygrałam. Wszystko zeszło. Myślę sobie w sumie luz, nic nie boli. Weźcie te kabelki i ja idę do domu. Ale nie, trzymaj się kobito, leż ten cały dzień i noc. Leżę i leżę i tyłek mnie już boli. Noc nieprzespana, bo maszyna co godzinę mierzy mi ciśnienie i denerwuje człowieka. Maciuś miał być o siódmej, ale coś za długo opijał dzień wcześniej narodziny syna to będzie trochę później. Uparcie mi ta pizza w głowie.
Może pani wstać, wyciągniemy cewnik. O nie, nie. Ja tu sobie jeszcze z nim posiedzę. Wstawanie boli jak skurczysyn. Ciemność widzę. Przychodzi inna Pani Pielęgniarka. Proszę się rozluźnić. Wyrywa cewnik. To teraz proszę sobie iść siku, bo inaczej się nie da. Jakby spojrzenia zabijały, to by ją teraz wiatr jako kupkę prochu rozwiewał, bo przeciągi w tym szpitalu. To dreptu dreptu na koniec korytarza do kibelka, trochę jak stara pani z ciężkim schorzeniem kręgosłupa. W innych szpitalach dają morfinę, myślę sobie dreptając do kibelka, ale u nas masz tu tabletkę paracetamolu i hajda. Chodzenie boli, ale w kółko tam i z powrotem po korytarzu z asekuracją narzeczonego, to rozchodzę. Proszę, to pani dziecko, ma je sobie pani na zawsze już. Już nikt pani pomóc nie przyjdzie, bo powtórki seriali przed świętami. Spoko, czaję. Chcę już iść z tego szpitala, a nie pozwalają. Leon daje w pupę, głodny ciągle. Dokarmiamy. Dziecko apetyt po matce,70 ml na raz. Ostatni dzień, ostatni obchód. O, pani już prawie zagojona. Kiedy to panią cięli? Jak to w czwartek? I pani tak już biega? Wysoka tolerancja na ból widzę. Nie, panie ordynatorze. Wysoki apetyt na pizzę mam. To muszę jakoś do tej pizzerii dojechać. Do auta wsiąść, później wysiąść. Nie byle co.
Jeśli macie jakieś pytania możecie zadań je pod tym zdjęciem 👇