Po przeczytaniu Wyspy potępionych byłam trochę rozczarowana. Spodziewałam się całkiem dużo, mimo nazwiska Melissy de la Cruz na okładce, z którą jakoś się nie lubię. Kiedy zobaczyłam premierę drugiego tomu przez chwilę się wahałam, jednak później doszłam do wniosku, że skoro są wakacje mogę trochę odpuścić i zaryzykować. Powrót na Wyspę Potępionych mile mnie zaskoczył.
Mal i jej przyjaciele zadomowili się już w Auradonie i ciężko im sobie wyobrazić, że mieliby wrócić na stare śmieci. Odkąd Diabolina została pokonana wszystkim oddycha się łatwiej. Pewnego dnia jednak każdy z czwórki bohaterów otrzymał wiadomość, że powinien jak najszybciej wrócić na Wyspę potępionych. Fakt, że żadnego z rodziców nie widać w magicznym zwierciadle sprawia, że długo się nie wahają. Muszą sprawdzić, co się dzieje.
Główne postaci bardzo się zmieniły od poprzedniego tomu. Nie da się ukryć, że był to zabieg dość przewidywalny, gdyż ta historia jest przeznaczona raczej dla młodszych, niż starszych i ma uczyć, że dobro jest w każdym, a bycie złym nie popłaca. Nie utożsamiam się z żadnym z bohaterów, a towarzyszenie im mnie nie wciąga tak, jak powinno, jednak w Powrocie na Wyspę Potępionych coś się zmieniło i czytało mi się ją dużo lepiej, niż poprzednią część.
Wydaje mi się, że styl pisania Melissy de la Cruz minimalnie się zmienił na lepsze i przestał mnie tak bardzo odrzucać. Ucieszyło mnie to, bo bajkowe motywy są moimi ulubionymi i początkowo miałam ogromne oczekiwania w stosunku do całej tej serii.
- Zło jest prawdziwe, żyje i oddycha, realizuje swoje złe zamiary poprzez żywe naczynia chętne szerzyć jego podłości, lecz złoczyńcy nie mogę być złoczyńcami bez źródła swojej mocy.
Fabularnie również dzieje się dużo więcej i widać, że Wyspa potępionych była jedynie wstępem, do czegoś większego. Nie zmienia to jednak faktu, że ta historia jest jedynie sposobem, na przekazanie młodym pewnych morałów, co naprawdę mocno rzuca się w oczy podczas czytania. Z jednej strony nie przeszkadza to w czytaniu, z drugiej naprawdę nie trzeba mnie aż tak mocno umoralniać, więc czułam się niesamowicie zirytowana. Być może tylko mnie to tak strasznie gryzło, gdyż powoli odzwyczajam się od literatury dla dzieci i młodzieży. W końcu jestem taka dorosła, jak to mówi moja mama z pełną ironii miną, stojąc w moim różowym pokoju.
Zakończenie Powrotu na Wyspę Potępionych doskonale pokazuje, że część trzecia to tylko kwestia czasu. Nie jestem pewna, czy za nią chwycę, choć ta część naprawdę mi się podobała i nawet ten ogromny minus nie kuł mnie w oczy aż tak bardzo. Cieszy mnie to, że ta seria rozwija się w dobrym kierunku, choć jeśli i ten tom zostanie zekranizowany, to czarno to widzę, gdyż ekranizacja Wyspy potępionych to jakaś parodia. Zdecydowanie nie zachwyca ona do lektury książki. Ja zaś uważam, że warto jest ją poznać, jednak jeśli się jest jeszcze w młodym wieku. Możecie ją podarować rodzeństwu lub mniejszym krewnym, a nawet przeczytać ją sami, jeśli tylko nie będziecie się nastawiać na zbyt wiele.
Ogólna ocena: 07/10 (bardzo dobra)
Za możliwość przeczytania dziękuję wydawnictwu Egmont!
Pierwszego tomu nadal nie przeczytałam, ale obejrzałam film. Swoją drogą lubię takie disnejowskie produkcje, przy których można oderwać się na chwilkę od problemów i rzeczywistości. Nie twierdzę, że był on dobry, ale bez znajomości książki wypadł ciekawie. Na historię w wersji papierowej mam ochotę, bo podobnie jak Ty, uwielbiam bajkowe i baśniowe motywy. Takie książki z widocznym przekazem są dobre - dobre zarówno dla tych młodszych i tych starszych. Jeśli jednak autorka przesadzała z pokazywaniem morałów, będę prawdopodobnie czuła się odrobinę zirytowana podczas lektury. Ale zanim do tego dojdzie, czas na "Wyspę potępionych".
OdpowiedzUsuńPozdrawiam cieplutko :)
Daj mi znać, czy pierwszy tom Ci się spodoba :)
Usuń