Uwielbiam jak książki, które docierają do mnie niespodziewanie, okazują się być tymi niesamowicie cudownymi, a sama nigdy nie zdecydowałabym się na ich lekturę. Tak było w przypadku Pryncypium, które przyszło do mnie w paczce od wydawnictwa całkowicie nieproszone. Może powinnam się zdenerwować, jak nachalnie zachowywała się ta pozycja zerkając na mnie z półki, jednak nie potrafiłam. W drodze do domu z Krakowa chwyciłam za wersję elektroniczną, którą również dostałam, i całkowicie się zakochałam. Początkowo nie wymagałam od tej książki niczego, bo przecież to po prostu kolejna młodzieżówka, która nie wniesie nic do mojego życia. Już pierwsze strony pokazały mi, jak bardzo się myliłam i jak głupie było moje podejście. Pryncypium to historia, której nie dostaniecie nigdzie indziej. Melissa Darwood pokazuje, że wcale nie napisano już wszystkiego, a dobra fantastyka nie musi wcale pochodzić zza granicy.
Zoltan kiedyś stracił swoich bliskich w zamachu terrorystycznym i został sam na świecie. Z czasem utracił również swoje serce. Życie bez uczuć stało się dla niego już standardem. W pozbywaniu się niepotrzebnych i rozpraszających emocji pomaga mu septyzacja - proces, który raz na jakiś czas musi przejść każdy Laufr, inaczej ukryta w ich ciele septyka ich zabije. Wszystko to sprawia, że wykonywana przez nich praca jest łatwiejsza i nie wywołuje w nich żadnych wyrzutów sumienia ani wątpliwości. Szukanie biorców dla Nomenów nie jest zadaniem dla ludzi o słabych nerwach. Zoltan idealnie nadaje się do tej roli. Zimny, wyniosły, bajecznie bogaty - istny hrabia Dracula z nutką Edwarda Cullena. Kiedy pewnego dnia dziewczyna rozdająca gazety mdleje mu obok samochodu nie spodziewa się, że to może być zdarzenie, które będzie warte irytacji, którą wtedy odczuwał.
Aniela łapie się każdej pracy. Ma na utrzymaniu siebie i rodzinne gospodarstwo, które jest na krawędzi bankructwa po śmierci ojca. Tęskni do rodzinnych stron, jednak musi ciężko pracować w wielkim mieście, a do tego całymi nocami uczy się, by skończyć studia i zostać weterynarzem. Rozdawanie gazet w upale nie jest spełnieniem jej marzeń, jednak liczy się każdy grosz. Moment, gdy właściciel wielkiego, czarnego wozu na nią skinął wzbudziło w niej ogromną ilość irytacji. Może i jest biedna i nigdy nie będzie jej stać na takie auto, ale nie jest nic nie warta. Podchodząc do odsuniętej szyby dojrzała czarne żyły, wijące się na dłoniach mężczyzny jak węże. Trudno uwierzyć w to, czego nie da się racjonalnie wyjaśnić. Szok i skrajne przemęczenie zrobiło swoje: Aniela mdleje obok samochodu najbardziej bezuczuciowego i bezwzględnego mężczyzny, jakiego można znaleźć w okolicy.
Paranormalne wątki tej powieści są tak oryginalne, jak tylko mogą być. Pewnie zastanawiacie się, dlaczego nie przybliżam Wam teraz dokładniej motywu Nomenów, Laufrów i pozostałych szczegółów. Otóż odkrywanie tego wszystkiego na własną rękę sprawiło mi ogromną przyjemność i nie mam teraz zamiaru Wam tego odbierać. Nigdy wcześniej nie spotkałam się z czymś takim i po prostu nie mogę uwierzyć w to, że to jest wyłącznie jednotomowa historia. Całe to uniwersum jest zbyt wspaniałe, by tak po prostu zamknąć je w Pryncypium i nic więcej już o nim nie pisać. Mały apel do autorki: proszę o kolejny tom! Wszystko zakończyło się w sposób ładnie zamknięty, więc nie zdziwię się, jeśli Melissa Darwood po prostu zajmie się pisaniem czegoś innego. Mimo to mam taką malutką nadzieję, że jeszcze o laufrach i tym wszystkim usłyszymy.
Bardzo lubię bohaterów tej książki. Zastanawiam się teraz, czy aby na pewno wszystkich, ale każda mająca dobre cechy osoba przypadła mi do gustu. Aniela jest taka przeciętna, a jednak pracowita, szczera i pełna empatii, co sprawia, że naprawdę nie wiem czy jest jakiś czytelnik, który by jej nienawidził. Różne emocje wywołuje Zoltan, jednak osobiście od samego początku go polubiłam, chociaż wyobrażałam go sobie w bardzo komiczny sposób. Zmutujcie sobie w głowie Draculę (bajka: Hotelu Transylwania) razem z Gru (bajka: Jak ukraść księżyc) i wyjdzie Wam jak żywy mój osobisty obraz głównego bohatera. Ciężko jest mi podać sensowne argumenty stojące za tym stwierdzeniem, jednak będę upierać się za właśnie takim jego portretem. Oprócz dwójki głównych postaci pojawia się tu jeszcze ogrom cudownych bohaterów. Rodzina Anieli, najlepszy przyjaciel Zoltana czy choćby pracownicy jego firmy... Oni wszyscy są tak pozytywnym akcentem Pryncypium, że łagodzą nawet obrzydzenie, które wywoływała we mnie septyka i cały ten proces septyzacji. Fuj.
Książka jest pełna sprzecznych emocji, a realizm przeplata się z fantastyką bardzo płynnie. Trochę irytowała mnie zmiana, jaka w drugiej połowie Pryncypium zaszła w Zoltanie. Wszystko było uwarunkowane i wynikało z ciągu wydarzeń, jednak to jego nowe oblicze wydało mi się zbyt cukierkowe i takie... nie. Koniec końców nie można zmienić się aż tak, choćby nie wiem jak dużo się zdarzyło. Próbowałam dopatrzeć się w nim chociaż kropelki tej początkowej arogancji i egoizmu, jednak jej nie dostrzegłam i zatęskniłam za tym chłopakiem, którego poznaliśmy na pierwszych stronach tej powieści. Brakowało mi tego pazura w nim i to zakończenie nie spodobało mi się tak, jak tego oczekiwałam. Mimo to pałam ogromną miłością do bohaterów i fabuły, więc za jakiś czas znowu do Pryncypium powrócę. Odkąd skończyłam czytać nie mogę przestać o niej myśleć - ciągle odczuwam potrzebę powrotu do świata Anieli. Nawet Sanderson nie potrafi wciągnąć mnie na tyle, bym w całości skupiła się na nim. To mój osobisty koniec świata. Więcej. Chcę więcej.
Ogólna ocena: 08/10 (rewelacyjna)
Aniela łapie się każdej pracy. Ma na utrzymaniu siebie i rodzinne gospodarstwo, które jest na krawędzi bankructwa po śmierci ojca. Tęskni do rodzinnych stron, jednak musi ciężko pracować w wielkim mieście, a do tego całymi nocami uczy się, by skończyć studia i zostać weterynarzem. Rozdawanie gazet w upale nie jest spełnieniem jej marzeń, jednak liczy się każdy grosz. Moment, gdy właściciel wielkiego, czarnego wozu na nią skinął wzbudziło w niej ogromną ilość irytacji. Może i jest biedna i nigdy nie będzie jej stać na takie auto, ale nie jest nic nie warta. Podchodząc do odsuniętej szyby dojrzała czarne żyły, wijące się na dłoniach mężczyzny jak węże. Trudno uwierzyć w to, czego nie da się racjonalnie wyjaśnić. Szok i skrajne przemęczenie zrobiło swoje: Aniela mdleje obok samochodu najbardziej bezuczuciowego i bezwzględnego mężczyzny, jakiego można znaleźć w okolicy.
Nomen, Ipsum, Lokum. Oto czym jesteśmy. Oto czym jest człowiek. Pierwsze nie może istnieć bez drugiego, drugie bez trzeciego, a trzecie bez pierwszego. Ważne jest, by cała trójca żyła ze sobą w zgodzie, wówczas nic lepszego nie może nas spotkać.
Paranormalne wątki tej powieści są tak oryginalne, jak tylko mogą być. Pewnie zastanawiacie się, dlaczego nie przybliżam Wam teraz dokładniej motywu Nomenów, Laufrów i pozostałych szczegółów. Otóż odkrywanie tego wszystkiego na własną rękę sprawiło mi ogromną przyjemność i nie mam teraz zamiaru Wam tego odbierać. Nigdy wcześniej nie spotkałam się z czymś takim i po prostu nie mogę uwierzyć w to, że to jest wyłącznie jednotomowa historia. Całe to uniwersum jest zbyt wspaniałe, by tak po prostu zamknąć je w Pryncypium i nic więcej już o nim nie pisać. Mały apel do autorki: proszę o kolejny tom! Wszystko zakończyło się w sposób ładnie zamknięty, więc nie zdziwię się, jeśli Melissa Darwood po prostu zajmie się pisaniem czegoś innego. Mimo to mam taką malutką nadzieję, że jeszcze o laufrach i tym wszystkim usłyszymy.
Bardzo lubię bohaterów tej książki. Zastanawiam się teraz, czy aby na pewno wszystkich, ale każda mająca dobre cechy osoba przypadła mi do gustu. Aniela jest taka przeciętna, a jednak pracowita, szczera i pełna empatii, co sprawia, że naprawdę nie wiem czy jest jakiś czytelnik, który by jej nienawidził. Różne emocje wywołuje Zoltan, jednak osobiście od samego początku go polubiłam, chociaż wyobrażałam go sobie w bardzo komiczny sposób. Zmutujcie sobie w głowie Draculę (bajka: Hotelu Transylwania) razem z Gru (bajka: Jak ukraść księżyc) i wyjdzie Wam jak żywy mój osobisty obraz głównego bohatera. Ciężko jest mi podać sensowne argumenty stojące za tym stwierdzeniem, jednak będę upierać się za właśnie takim jego portretem. Oprócz dwójki głównych postaci pojawia się tu jeszcze ogrom cudownych bohaterów. Rodzina Anieli, najlepszy przyjaciel Zoltana czy choćby pracownicy jego firmy... Oni wszyscy są tak pozytywnym akcentem Pryncypium, że łagodzą nawet obrzydzenie, które wywoływała we mnie septyka i cały ten proces septyzacji. Fuj.
A ile razy człowiek może sklejać na nowo swoje serce?
Ogólna ocena: 08/10 (rewelacyjna)
Pryncypium // Melissa Darwood // 2016 // 382 strony // 34,99 zł
Za możliwość przeczytania bardzo dziękuję wydawnictwu Genius Creations!
Książka może być dość ciekawa, intrygująca i możliwe, że nawet komuś tak wybrednemu jak ja by się spodobała
OdpowiedzUsuńZnam kilku chłopaków którzy pod wpływem kobiety zmienili się tak bardzo nie do poznania w tak krótkim czasie że sam się zastanawiam czy to na pewno osoby które poznałem.
OdpowiedzUsuńżycie często gęsto dziwnie się zaplata. ale każdy koniec jak i początek jest taki sam. czyli od komurki jajowej do rozkłądu.