Gdy usłyszałam o książce, w której pies jest nie tylko głównym bohaterem, ale i narratorem wiedziałam, że muszę ją mieć. Uwielbiam wszelkie zwierzęta i nie mogę się powstrzymać przed głaskaniem wszystkich, które staną mi na drodze. Zawsze też mówię im cześć, przez co właściciele często patrzą na mnie jak na kogoś z obcej planety. Ale co ja poradzę na to, że nieuprzejmie byłoby przejść tak całkiem obojętnie oprócz psa czy kota? Zanim zaczęłam czytać nasłuchałam się sporo pozytywnych opinii o Był sobie pies, więc upewniłam się w tym, że to będzie coś dla mnie. To był strzał w dziesiątkę. Kilka godzin i siedziałam zalewając się łzami. Spodziewałam się tego, a jednak nie mogłam się powstrzymać. Psy zawsze niesamowicie mocno mnie wzruszają - przez wzgląd na swoją wierność i przywiązanie. Główny bohater Był sobie pies jest idealnym przykładem tego, że te zwierzęta są niesamowite i z całą pewnością można powierzyć im własne życie.
Bycie szczeniakiem nie jest czymś przyjemnym. Nieproporcjonalna budowa ciała, niewykształcone do końca instynkty... Koszmar. Po przeżyciu raz pies ma tego dosyć, a co dopiero wtedy, gdy po śmierci budzi się jako inny pies i musi jeszcze raz przetrwać te szczenięce miesiące? I jeszcze raz? Główny bohater sam nie wie, po co jest na świecie i dlaczego odrodził się po swoim krótkim życiu jako bezpański pies w całkiem innym miejscu. Teraz zostaje własnością ośmioletniego Ethana. Bailey odkrywa, że jego głównym celem w życiu jest kochanie chłopca i bycie przez niego kochanym. Uczy się przy tym nowych rzeczy i czuje się naprawdę spełnionym psem. Jest pewny, że to właśnie z tego powodu odrodził się na nowo. Wie jednak, że każde życie w pewnym momencie się kończy i ma nadzieję, że będzie to już ostateczny koniec...
- Nie ma złych psów, Bobby. Są tylko źli ludzie.
Bailey jest psem niesamowicie inteligentnym. Zapewne ma na to wpływ fakt, że pamięta on wszystko, czego nauczył się w poprzednim życiu i nie musi od nowa uczyć się rozumieć tego, co chcą od niego ludzie. Nie jestem pewna, czy jego światopogląd jest podobny do tego, jaki naprawdę mają pieski, jednak wydał mi się całkiem realistyczny, co jest sporym plusem. Ciężko było mi wgryźć się na początku w lekturę z powodu patrzenia na świat oczami szczeniaka, który dopiero uczy się, jak żyć. Z czasem jednak przyzwyczaiłam się do oglądania otoczenia z wysokości kolan i zakochałam się w Baileyu. Fakt, że jest on wyłącznie wymysłem W. Bruce'a Camerona boli niemiłosiernie. Chciałabym znaleźć duszę Baileya w jakimś psiaku i zabrać go do domu, chociaż jestem zdecydowaną kociarą.
Nie jest on jednak jedyną postacią, która przypadła mi do gustu. Jakoba pokochałam od razu, gdy tylko pojawił się w Był sobie pies. Trzymałam mocno kciuki, by życie przestało dawać mu w kość i by podniósł się po tym, co przeszedł. Bailey pojawiał się na świecie z bardzo ważnymi misjami, a wszystkie one polegały na tym samym: na ratowaniu ludzi przed nimi samymi. Nie było to dla mnie żadną niespodzianką, chociaż ostatnie rozdziały troszkę mnie zaskoczyły. Nie oczekiwałam tego, gdyż biorąc do ręki tę książkę liczyłam po prostu na przyjemną lekturę i nic więcej. Cameron stworzył jednak coś, co nie jest zwykłą historią, o której zapomina się po przeczytaniu. Jestem pewna, że jeszcze niejednokrotnie wezmę ją do ręki i jeszcze nie raz nad nią zapłaczę. W trakcie przypomniałam sobie o jednym z moich ulubionych filmów. Mój przyjaciel Hachiko jest dużo bardziej wzruszający, jednak nie mogę pozbyć się wrażenia, że i ten film i ta książka mają ze sobą jedną wspólną cechę: zawsze będę na nich płakać jak małe dziecko.
Ludzie są dużo bardziej skomplikowani od psów i mają dużo ważniejszy sens życia. Ostatecznym zadaniem psa jest być przy nich, trwać u ich boku bez względu na wszystko, nieważne, jak potoczy się ich życie.
Na pierwszy rzut oka może się wydawać, że fabularnie ta książka jest prosta i dosyć przewidywalna, jednak myślę, że nie chodzi tu o to, by zaskakiwać czytelnika milionami niespodzianek, a o dobre serce Baileya i o jego ogromne poświęcenie, które jest dla niego naturalne jak oddychanie. Tutaj liczy się ten główny bohater i jego zachowanie, a nie to, by śledzić z zapartym tchem wydarzenia. Czasami się śmiałam, kiedy czytałam reakcje Baileya na różne nowe rzeczy, często płakałam, gdy świat się walił mu na głowę i przychodził koniec. Teraz całkiem inaczej patrzę na psy i ich zachowanie i jestem pewna, że kiedyś się zdecyduję na szczeniaka. Jestem tylko pewna jednego: kiedy już przyjdzie na niego czas mogę się po tym nie pozbierać. Za bardzo i za szybko się przywiązuję.
Niedługo do kin wchodzi film na podstawie Był sobie pies i z pewnością go pooglądam. Jestem świadoma tego, że pewnie będę płakać - płakałam nawet na Dzwoneczku i bestii z Nibylandii - i to tak porządnie, jednak nie mogę sobie darować zobaczenia tego wszystkiego jeszcze raz, oczami reżysera. Mam w głowie obraz tego, jak chciałabym, by ta ekranizacja wyglądała i mam nadzieję, że nie zawiodę się zbyt mocno. Zwiastun podoba mi się i to bardzo, jednak - według mnie - zdradza zbyt wiele z całej fabuły i nie radzę go oglądać, jeśli planujecie zapoznać się z książkową wersją. Polecam jednak to zrobić, a jeśli nie macie ochoty na czytanie, to wybierzcie się do kina. Tę historię trzeba poznać - nieważne, w jaki sposób.
Nie patrzę na Był sobie pies tak, jak na inne książki. Nie oceniam jej pod względem fabuły, kreacji bohaterów, tego, jak jest napisana... Patrzę na nią przez pryzmat moich uczuć i tego, jak bardzo boli mnie teraz serce, bo najchętniej zaczęłabym czytać od nowa. Już mi brakuje Baileya i jego innych wcieleń. Czuję się tak, jakbym straciła najlepszego przyjaciela. Mówcie sobie co chcecie, ale ja już jestem pewna, że ta książka będzie jedną z lepszych przeczytanych w 2017 roku. Może nie grzeszy ambicją, może nie jest niesamowicie oryginalna i nie przekazuje nie wiadomo jak wydumanych mądrości o świecie. Zawiera jednak w sobie to, co najważniejsze: prostą prawdę, którą łatwo przegapić w codziennej bieganinie. Zwraca uwagę na to, że zwierzęta również mają uczucia i należy się z nimi liczyć, wychowywać je, a nie deptać ich poczucie wolności przywiązując do płotu. Cameron pokazuje nam, że nie jest trudno zrozumieć swojego zwierzęcego przyjaciela. Trzeba tylko czasem opaść na kolana i poczuć się jak on.
Ogólna ocena: 08/10 (rewelacyjna)
Był sobie pies // W. Bruce Cameron // A Dog's Purpose: A Novel for Humans // Edyta Świerczyńska // 01 lutego 2017 // 392 strony // 39,90 zł
Za możliwość przeczytania dziękuję wydawnictwu Kobiecemu!
Myślałem że po takim zachwycie będzie co najmniej 9/10 a tu nie...
OdpowiedzUsuńCo prawda zwierzęta a szczególnie psy, towarzyszą ludziom już od bardzo dawna.
Wiem jak bardzo są przyjacielskie psy. Bardzo lubię te pupile. Psy widzą nasz smutek, żal i inne uczucia, lecz niewielu ludzi widzi także emocje u tych wspaniałych zwierząt.
Zastanawiałam się, czy nie dać 9. Mało brakowało, a by była...
UsuńCiekawi mnie czemu tej książki nie ma na LC. :)
OdpowiedzUsuńJak nie ma, jak jest ;) ---> http://lubimyczytac.pl/ksiazka/4054030/byl-sobie-pies
UsuńJuż do tego doszedłem. Nie wyszukiwało po nowym tytule, tylko po starym "Misja na czterech łapach". :)
UsuńJuż to kiedyś wydali? :o
UsuńPrzeczytałabym, jednak książki ze zwierzętami w tle zazwyczaj bardzo wzruszają i ciężko mi się po nich później otrząsnąć.. :(
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
ifeelonlyapathy.blogspot.com
Mam tak samo, jednak tutaj nie było tak źle :)
UsuńJestem właśnie po lekturze bardzo mi się podobała. Wzrusza i daje do myślenia. Dla psiarzy pozycja obowiązkowa. Pozdrawiam i zapraszam
OdpowiedzUsuńhttp://czytanienaprawdeuzaleznia.blogspot.com
Od przeczytania pierwszej zapowiedzi miałam ochotę przeczytać tę książkę, która nie mogła okazać się porażką. Nie zawiodłam się! Uważam, że oprócz świetnej fabuły, która zatacza piękne koło, ciekawym doświadczeniem było przeżywanie tej historii z perspektywy najodważniejszego psiego bohatera. Urzekła mnie naiwność i szczerość, z jaką autor opisał pewne kwestie, dzięki temu można spojrzeć na świat z innej strony i zastanowić się nad wieloma rzeczami.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
www.favouread.blogspot.com