Nie ma łagodności na tym świecie, Gwendorze! Jest tylko Baśń! Wszystkie królestwa świata kończą się w marzeniu!
Z Luisem-Ferdinandem Celinem wiązałam naprawdę spore nadzieje i kiedy upatrzyłam sobie jeden napisany przez niego tytuł postanowiłam go zdobyć. Kiedy już się to udało i Śmierć na kredyt wylądowała u mnie - razem z Kobietą w bieli - szybko postanowiłam się za nią zabrać. Wahałam się przez chwilę, czy nie zacząć od mojej drugiej nowości, jednak ciekawość sprawiła, że to Celine zyskał sobie pierwszeństwo. Zainteresowałam się tym autorem po lekturze Szmiry, Bukowskiego. Pokazał on tam postać tego autora jako kogoś, kogo nie może dopaść Pani Śmierć i wywnioskowałam z tego, że jego twórczość jest ponadczasowa. Dwa lata zabrało mi wybranie jego powieści do przeczytania i ostatecznie stanęło na drugiej, która została wydana. Być może powinnam wybrać coś nowszego, jednak kto by się spodziewał, że to się tak potoczy...
Sam początek wydał mi się naprawdę intrygujący i przez pierwsze sto stron przeleciałam jak rakieta. Nie wiedziałam o tej powieści za dużo, więc lektura była dla mnie niemałą niespodzianką. Kiedy czytanie stało się męczące i nużące odkryłam, że historia zawiera w sobie sporo wątków autobiograficznych. Nie zmieniło to jednak mojego podejścia do Śmierci na kredyt i czytało mi się ją coraz gorzej.
Prawdziwa nienawiść rodzi się w głębi, pochodzi ze straconej przy ciężkiej pracy młodości. Od tego właśnie człowiek zdycha. To tkwi tak głęboko, że zostaje na zawsze.
Postać Ferdynanda jest bardzo nijaka. Daje on pomiatać sobą wszystkim, którzy tylko mają na to ochotę, przez co ciągle ma pod górkę i nie jest w stanie niczego osiągnąć. Z jednej strony rozumiem, że był posłuszny życzeniom rodziców, którzy marzyli jedynie o tym, by stał się samodzielnym młodzieńcem, zdał egzaminy, znalazł pracę. Równocześnie jednak nie pozwalając mu na decydowanie o sobie sprawili, że szedł za ich radami jak po sznurku i nie miał w sobie za grosz asertywności, która już wtedy - w latach 30. XX wieku - była czymś niezbędnym, by zaistnieć. Mogłoby się wydawać, że będę trzymać za chłopaka kciuki, jednak patrząc na jego kolejne porażki odnosiłam wrażenie, że skazany jest na ciągłe niepowodzenia. Nie mogłam już dłużej czytać o tym, jak sobie nie radzi i rodzice wydają na niego ogrom pieniędzy.
Rzadko się zdarza, żebym przerywała lekturę jakiejś książki. Uznałam jednak, że życie jest za krótkie, a sufit w każdej chwili może zwalić się człowiekowi na głowę - właśnie robią nam dach w domu i to zagrożenie jest bardzo aktualne - żeby czytać coś, co nie sprawia przyjemności, więc podjęłam odważną i dorosłą decyzję - na co się Ferdynand zdobyć nie potrafił - i zatrzasnęłam Śmierć na kredyt z twardym postanowieniem, że przez najbliższe dziesięć lat jej nie otworzę. Być może kiedyś spłynie na mnie jakieś natchnienie, które pozwoli mi zakochać się w tej powieści, jednak jak na razie wyląduje na półce i będzie gdzieś w kącie zerkać oskarżycielsko.
Nie mogę powiedzieć jednak, że kończę przygodę z Celinem. Być może zasługuje on na jeszcze jedną szansę i dostanie ją ode mnie. Wybiorę jednak coś nowszego, gdzie jego styl był już wypracowany i może odkryję w sobie jeszcze miłość do tego autora. Każdy przecież zasługuje na drugą szansę - tak, nawet Ferdynand. I jeśli dam mu po prostu drugą kulę, bo za pierwszym razem we mnie nie trafił... Cóż, mam nadzieję, że nie zacznie do tej pory nosić okularów.
671 // Śmierć na kredyt // Louis-Ferdinand Celine // Mort a credit // Julian Stryjkowski // 1992 // 460 stron // Państwowy Instytut Wydawniczy
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Co u Ciebie?