Mój kolejny (i prawdopodobnie ostatni) Vonnegut. Chyba jeszcze żaden pisarz tak mi nie namieszał w głowie, jeśli chodzi o swoją twórczość. Bo z jednej strony naprawdę podoba mi się, co ten pisarz pisze, ale z drugiej... jego książki tak mi się dłużą, że odechciewa mi się ich czytania. Powtórzył się ten sam scenariusz co wcześniej: miłość od pierwszych stron i stopniowe znużenie.
Prosperujący przedsiębiorca Winston Niles Rumfoord po wyruszeniu wraz ze swoim psem Kazakiem w międzygwiezdną podróż zamienia się w czystą energię i materializuje się tylko wtedy, gdy zetknie się z Ziemią lub inną planetą. Na Tytanie spotyka Salo, wysłannika obcej cywilizacji – Tralfamadorii, który od kilkuset tysięcy lat czeka na zapasową część do swojego statku kosmicznego. Zaprzyjaźnia się z nim i razem tworzą na Marsie państwo, składające się z porwanych Ziemian, wśród których jest również Malachi Constant, najbogatszy człowiek w Ameryce, i Beatrycze, była żona Rumfoorda.
Początek był tak fascynujący, że nie mogłam się oderwać. Strona po stronie zaznaczałam kolejne cytaty, wciągałam się coraz bardziej... Aż coś we mnie pękło i zaczęłam nudzić się niemiłosiernie. Styl pisania Vonneguta ma to do siebie, że - chociaż pozornie lekki i przyjemy - w końcu zaczyna mnie męczyć i cała historia mi się dłuży. Dziwi mnie to, ponieważ naprawdę wszystko wskazuje na to, że powinnam pochłaniać książki tego autora, a coś staje mi na przeszkodzie.
Syreny z Tytana wybrałam do któregoś z kolei maratonu czytelniczego do kategorii podwodna przygoda czy coś takiego. Opisów nigdy nie czytam, więc tytuł bardzo mnie zmylił. Wody to tutaj praktycznie nie ma, więc zadania mi ta historia nie zaliczyła. Postanowiłam ją jednak skończyć i kilka dni mi to zajęło. Fabuła jest bardzo specyficzna. Pełno tutaj wymyślonych technologii, kosmicznych planów, dziwnych określeń. Wciąż szokuje mnie fakt, że autor, którego nie wiem czemu kojarzyłam kiedyś z taką POWAŻNĄ KLASYKĄ na dodatek WOJENNĄ tak lubuje się w kosmicznych klimatach i tworzy ludziom wodę z mózgu.
Problem z książkami Vonneguta mam taki, że nigdy nie potrafię zżyć się z jakimś bohaterem. Nie interesują mnie oni, nie przejmuję się ich losem. Tak samo - a nawet chyba gorzej - było tutaj. Nie mogłam ogarnąć umysłem psychiki Rumfoorda, który jak nic zwariował. Rozumiałam jego żonę i jej stosunek do męża, acz pewnie ja w takiej sytuacji zrobiłabym z niego medialną atrakcję, takim był okropnym człowiekiem, jak się okazywało ze strony na stronę. Jeśli weźmiemy pod uwagę Malachiego to on był dla mnie największą zagadką. Albo tak ślepo wierzył w nieuchronność swojego losu, albo po prostu miał IQ na poziomie złotej rybki. Żaden inteligentny człowiek dobrowolnie nie wybrałby sobie takiego życia.
Tak ciężko mi się Syreny z Tytana czytało, że umknęło mi nawet przesłanie, o ile jakiekolwiek tutaj było. Minęło kilka dni, a większość wydarzeń z tej książki już zniknęło z mojej pamięci, więc nie ma co się oszukiwać. Kurt Vonnegut to naprawdę dobry autor - jestem w stanie stwierdzić to obiektywnie - jednak nie dla mnie.
★★★★★★☆☆☆☆
822 // Syreny z Tytana // Kurt Vonnegut // The Sirens of Titan // Jolanta Kozak // 9 lipca 2019 // 384 strony // Wydawnictwo Zysk // 45,00 zł
Za możliwość przeczytania dziękuję wydawnictwu!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Co u Ciebie?