Wspominałam Wam już kiedyś, że moim życiowym planem jest przeczytanie całego Koła czasu. Powoli brniemy do przodu i raz jest lepiej, raz jest gorzej, ale z dumą ogłaszam: udało mi się przeczytać czwarty tom! Jest to do tej pory najgrubsza część i uff, bywało niekiedy naprawdę ciężko. Tym razem Jordan popłynął w swoich fantazjach i pojawiło się bardzo dużo wątków, które - moim zdaniem - są na razie całkowicie niepotrzebne i mało co wnoszą w fabułę. Są przy tym też niewiarygodnie nudne.
Kamień Łzy, legendarna forteca, zostaje zdobyty. Callandor trafia do rąk tego, który jest godny nim władać. To zaledwie początek dla Randa al'Thora, pasterza, który stał się Smokiem Odrodzonym. Przyjaciele i wrogowie mobilizują się, sporządzają plany działania, knują spiski, podczas gdy Smok studiuje teksty proroctw i z największym wysiłkiem stara się kontrolować przepełniającą go Moc. Wszyscy jednak zdają sobie sprawę, że niebawem musi wybuchnąć wojna...
Z tym cyklem mam bardzo skomplikowaną relację. Z jednej strony doceniam kunszt i złożoność całej fabuły, a z drugiej mam taki mały problem z samym Jordanem. Uwielbia on rozkładać wszystko na czynniki pierwsze, gawędzi, błądzi, rozwleka to, co rozwleczone być nie powinno. Nie chcę wdawać się w szczegóły i opowiadać Wam ze szczegółami wszystkie wydarzenia, ale sporo się tutaj dzieje. Na pewno biorąc pod uwagę objętość Wschodzącego cienia mogłoby być tutaj więcej akcji, ewentualnie ktoś powinien poradzić autorowi, żeby jakieś dwieście stron wyrzucił do kosza, ale nie można zaprzeczyć, że niektóre wydarzenia są zaskakujące i nieprzewidywalne.
Pojawił się też długo rozkręcający się wątek romantyczny. Bardzo na niego czekałam - w takich grubych cyklach dobry romans jest czymś niezbędnym według mnie - a okazał się ciut naiwny i przegadany. Było to do tej pory moje największe rozczarowanie Kołem czasu. Ucieszyłam się, że niektóre tajemnice się wyjaśniły, ale równocześnie pojawiło się zatrzęsienie nowych. To właśnie sprawia, że mam chęć sięgnąć po kolejny tom, chociaż nie ukrywam, że czytanie każdego kolejnego jest coraz bardziej nużące. Im więcej treści, tym bardziej mój mózg chce się poddać. Mimo to chcę wiedzieć co będzie dalej i dalej... i dalej...
Spory problem mam też z Randem. Nie odpowiada mi za bardzo jako bohater. Nie jest w moim typie, można by rzec. Dużo więcej sympatii mam do żeńskiej części postaci. Uwielbiam to, jakie znaczenie w świecie Jordana mają kobiety i jest to jeden z największych plusów Koła czasu. Męscy autorzy rzadko kiedy tak dużą rolę przypisują płci przeciwnej i każda czytelniczka odnajdzie tu bohaterkę dla siebie.
Nie da się czytać wznowienia tego cyklu i nie wspomnieć o wydaniu. Uwielbiam to, jak te książki prezentują się na półce. Mam dopiero cztery tomy - z tego co kojarzę wznowiono już sześć - ale często zerkam w ich kierunku będąc w sypialni. Takie cykle powinny wszystkie zostać wydane tak pięknie. Czyta się je bardzo nieporęcznie i nie wiem, czy komukolwiek zmieści się któraś do torebki, ale ostatecznie robią tak ogromne wrażenie, że warto troszkę się pomęczyć dla takiego wydania. Mogłoby się wydawać, że nic tylko marudzę, ale... Naprawdę lubię ten cykl i cieszę się, że znajduję czas dla Roberta Jordana.
★★★★★★★☆☆☆
Wschodzący cień // Robert Jordan // Koło Czasu // tom 4 // 02 lutego 2021 // 1282 strony // Wydawnictwo Zysk i S-ka
Za książkę dziękuję wydawnictwu Zysk!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Co u Ciebie?