Po cudownej powieści, jaką okazała się być książka Był sobie pies obiecałam sobie, że po wszystkie książki Camerona będę sięgać. Do tej pory nie miałam z tym problemu, jednak gdy pojawiła się opowieść Był sobie szczeniak. Ellie nie mogłam się za nią zabrać. Wszystko przez opinie, że przeznaczona jest ona bardziej dla młodszych czytelników. Zwykle nie unikam lektur dla dzieci i młodzieży, jednak tym razem nie miałam ochoty na ten gatunek, a Był sobie szczeniak zerkał oskarżycielsko z półki. W końcu przełamałam się i bardzo szybko się zakochałam.
Ellie od pierwszych chwil życia była bardzo ciekawym pieskiem. Szybko potrafiła dopasowywać się do sytuacji i od szczeniaka tresowana była na psa ratownika i doskonale potrafi skupić się na swojej Pracy. Teraz znalezienie dla niej zagubionego dziecka czy porwanego człowieka jest dla niej łatwizną. Ona ratuje ludzi i takie jest jej codziennie życie. Bardzo to lubi. Szybko okazuje się jednak, że musi też pomóc swojemu opiekunowi, który nie może pogodzić się ze swoją stratą.
Ellie znamy już z książki Był sobie pies i ja osobiście nigdy nie zwróciłam na nią uwagi zbyt mocno. Oczywiście czułam co do niej sporą dawkę sympatii, jednak nie przyciągnęła mojego spojrzenia na dłużej. Pewnie to również był powód, dla którego nie mogłam zebrać się w sobie i po Był sobie szczeniak sięgnąć. Już od pierwszych stron - kiedy odkryłam, że narracja znowu jest w psich łapach - zachwycił mnie charakter Ellie oraz to, jak szybko dostosowywała się do sytuacji.
Porażka nie wchodzi w grę, jeśli jedyne, czego potrzeba do osiągnięcia sukcesu, to włożenie w coś więcej wysiłku.
Kiedy usłyszałam, że jest to coś bardziej dla dzieci i młodzieży uznałam, że dostanę cukierkową historię. Nie wiem, skąd to przypuszczenie, jednak wbrew pozorom pojawiają się tu takie momenty, że wylałam morze łez. Być może to tylko ciążowe hormony i dzieci mają silniejsze nerwy, jednak dla mnie ta krótka książeczka okazała się być nie do przyjęcia bez tony chusteczek. Dodatkowo Ellie jako pies ratownik ma styczność z mnóstwem ludzi i pokazuje nam, jakie podejście do człowieka mają zwierzęta, przede wszystkim te domowe. Po lekturze Był sobie szczeniak inaczej patrzę na psy, chociaż zawsze byłam do nich dobrze nastawiona i żadnemu krzywdy bym nie zrobiła. Teraz uważam je za stworzenia, które rozumieją bardzo dużo i z którymi można rozmawiać na każdy temat.
Dodatkowym plusem tej historii jest jej uzupełnienie, czyli te piękne ilustracje, które wpasowały się doskonale w klimat i w fabułę. Historia pędzi tutaj na łeb i szyję, więc bardzo szybko się kończy. To właśnie jest jej największy minus, bo Ellie się kocha i z Ellie chce się być ciągle. Z drugiej strony uznanie dla autora, że niepotrzebnie nie przedłużał i nie napisał książki, która ma setki stron, a ciągnie się i męczy. Jeśli polubiliście to, jak napisana została książka Był sobie pies to pokochacie również tę nowelkę.
Chciałabym, by autor stworzył kolejną opowieść z tego uniwersum, chociaż równocześnie mam co do tego sprzeczne uczucia. Koniec końców wolałabym, by ten cykl nie ciągnął się w nieskończoność, jednak tak ciężko rozstać się zarówno z Ellie jak i samym Cameronem, że pewnie i pięćdziesiąt kolejnych części bym przeczytała. Masz ci los.
Ogólna ocena: 08/10 (rewelacyjna)
720 // Był sobie szczeniak: Ellie // W. Bruce Cameron // Ellie's Story // Edyta Świerczyńska // 23 maja 2018 // 222 strony // Wydawnictwo Kobiece // 24,99 zł
Za możliwość przeczytania dziękuję wydawnictwu!
No to mam kolejny prezent dla mamy na najbliższą okazję. :D
OdpowiedzUsuńPrzeczytaj przy okazji ;p
UsuńOk :)
Usuń