Tytuł: Sherlock Holmes. Powrót Sherlocka Holmesa; Pożegnalny ukłon; Archiwum Sherlocka Holmesa
Tytuł oryginału: Sherlock Holmes: The Return of Sherlock Holmes; His Last Bow; The Case-Book of Sherlock Holmes
Autor: Arthur Conan Doyle
Tłumaczenie: Jerzy Łoziński
Seria: Sherlock Holmes
Tom: 7, 8, 9
Data wydania: 2014
Liczba stron: 895
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Cena na okładce: 45,00
Nie mogę uwierzyć w to, że zmęczyłam się czytaniem o Sherlocku. Nie da się ukryć, że to tomiszcze jest ogromne, jednak rozmiar i objętość nigdy mnie nie powstrzymywały przed pochłanianiem książek. Muszę się przyznać, że nie doczytałam do końca. Ten tom to zbiór króciutkich opowiadań, które na dłuższą metę okazały się być bardzo męczące. Zdecydowanie nie powinno się czytać całej tej części na raz. Mi zostało jeszcze kilka historii z Archiwum Sherlocka Holmesa. Z pewnością jednak do nich wrócę. Szczególnie po Pożegnalnym ukłonie, gdyż Epilog bardzo mnie poruszył. Sama do końca nie wiem czemu.
A zatem, czytelniku, żegnamy Sherlocka Holmesa. Dziękuję Ci za twą wierność i mogę tylko mieć nadzieję, że w jakimś stopniu udało mi się za nią odpłacić tym wytchnieniem od codziennych zmartwień i tą podnietą dla myśli, które znaleźć można tylko w baśniowym królestwie opowieści.Arthur Conan Doyle
Nie spodziewałam się, że dostaniemy tutaj same krótkie opowieści. W poprzednim tomie bardzo mi się to podobało, tutaj jednak wręcz przeciwnie. Czułam się, jakbym czytała kilkadziesiąt małych książeczek - w pewnym momencie miałam już dość. Nie dość Sherlocka - dość kryminałów, dość zagadek. Powoli zaczęłam tak dobrze znać sposoby myślenia Holmesa, że w połowie przypadków mogłam się domyślić rozwiązania - nie podoba mi się to, naprawdę. Wolałam zaskakującego mnie trudnymi sprawami detektywa. Muszę teraz trochę odczekać i znowu powrócić do tego cyklu. Koniec końców dobrze mieć taki mały zapas sherlockowych przygód - na chwilę, gdy naprawdę mocno zatęsknię. A na to za pewno nie będzie trzeba długo czekać.
Kiedy czytelnik zakochuje się w jakiejś postaci żałuje, że ona nie istnieje. Osobiście bardzo trudno jest mi uwierzyć, że postać Sherlocka powstała w wyobraźni Arthura Conan Doyle'a. Bohaterowie jest opowieści są jak żywi. Każdy ma swój umysł, swoje życie. Nie odczuwa się faktu, że istnieją tylko na papierze. To nieczęste wrażenie. Często postacie są płascy - wydaje się, jakby nie mieli życia poza krótkimi epizodami, w których występują, a po zamknięciu książki zaczynają stać bez ruchu. Kiedy po raz pierwszy spotkałam się z Holmesem po wyjściu z domu miałam ochotę wyglądać go gdzieś w tłumie.
Holmes z rzadkimi u niego rumieńcami na policzkach skłonił się nam niczym autor sztuki, dziękujący publiczności za owację. Była to jedna z tych okazji, gdy na chwilę przestawał być maszyną analityczną i dawał wyraz swemu czystko ludzkiemu umiłowaniu podziwu i pochwały. Tak, tak, ten pełen dumy i rezerwy człowiek, który wzdrygał się przed wszelkimi przejawami publicznej sławy, potrafił być głęboko poruszony zachwytem ze strony przyjaciela.
Trzeba to powiedzieć: to dzięki opowiadaniom, które stworzył Doyle, zaczęłam czytać kryminały, które pokochałam. A co ważniejsze: znalazłam swoim dwóch ukochanych bohaterów. Pierwszym z nich jest, na pewno nie jesteście zaskoczeni, sam Holmes. Dzięki miłości do jego postaci, książkowej jak i serialowej, odnalazłam Dr. House'a. I stał się kolejną postacią, którą wielbię nad życie. Z pewnością nie wszyscy wiedzą, że owy lekarz postał na podstawie Sherlocka - i łatwo jego cechy odnaleźć w Gregorym Housie.
Zastanawiałam się, czy zamieścić na blogu recenzje poszczególnych sezonów Doktora House'a. Obecnie jestem na trzecim. Fakt, że powstał na podstawie książek Doyle'a, jest tym, dzięki któremu tak bardzo mi się podoba. Koniec końców przypadki medyczne to też zagadki, w których trzeba znaleźć mordercę - ciężką chorobę. Okazało się, że bardzo lubię detektywów (nawet w roli lekarza) z ciętym językiem. Nie spodziewałam się tego, jednak jestem zadowolona z takiego obrotu sprawy. Oglądanie Grega wypełnia mi czas w oczekiwaniu na czwarty sezon Sherlocka.
Mam też w zapasie resztkę tych opowiadań z tego tomiszcza, więc nie zostanę bez towarzystwa Sherlocka. Moja obsesja sięgnęła zenitu. Zostałam już nawet właścicielką sherlockowego płaszcza i czapki. Nigdy bym nie sądziła, że będę w stanie tak uwielbiać jakąś postać, która nigdy nie istniała. Dziwię się osobom, nawet takim, które nie lubią kryminałów, że nie chcą nawet na chwilę spotkać się z postaciami Doyle'a. Możliwe, że nie chodzi tutaj nawet o całą historię, tylko o samą osobowość Holmesa. Właśnie to, a nie rozwiązywane przez niego sprawy, sprawia, że na całym świecie ma, miał i będzie miał tyle fanów. Jest ponadczasowy i nigdy nie przestanie zadziwiać.
W Pożegnalnym ukłonie, w Epilogu, czuć bardzo melancholijny nastrój - chciało mi się płakać, chociaż tak naprawdę nie miałam powodu. Nie do końca.
Była dziewiąta wieczór najstraszniejszego 2 sierpnia w dziejach.
Ile to już razy pisałam, jak uwielbiam Doyle'a, za ten talent, jakim jest wprowadzanie takiej idealnej atmosfery? Napiszę jeszcze raz. Ten autor początkowo nie traktował swoich bohaterów poważnie i nie spodziewał się takiej ekscytacji u czytelników. Cenię to: pisarzy, którzy nie piszą dla pieniędzy, tylko dla innych. Jak nazwać takie pisanie dla innych, bez chęci zysku? Przecież Doyle wskrzesił Sherlocka, mimo, że postanowił już skończyć z jego przygodami. Zrobił to na prośbę ludzi. Nikogo innego. Zdecydowanie jestem mu za to wdzięczna. Nigdy do końca nie pożegnam się z Sherlockiem Holmesem. Będzie żył wiecznie. Nie raz nie dwa będę wracać do jego przygód. Jego, i doktora Watsona, którego również ciężko jest zapomnieć.
Muszę wspomnieć o wydaniu: pięknym, acz niepraktycznym. Czytanie zajęło mi też tyle czasu z racji tego, że zwykle najwięcej czytam w szkole. Trudno tachać ze sobą takie nieporęczne tomiszcze. Acz nie da się ukryć, że jest cudowne, a wszystkie trzy świetnie razem wyglądają na półce. Okładki w dotyku są bardzo przyjemne, a przed zniszczeniem chroni ją obwoluta. Pełny profesjonalizm. Dobrze się też czyta, gdyż czcionka jest duża, wyraźna i wydrukowana na kartkach dobrego koloru. Nienawidzę białych stron i cieszę się, że wydawnictwo tego nie zastosowało w tym przypadku.
Idzie wiatr ze wschodu, Watsonie.
Chyba przyszedł czas na podsumowanie. Nie będzie długie, gdyż moją miłość do tej serii już bardzo dobrze znacie - wystarczy spojrzeć na szablon bloga. Początkowo myślałam, że nie da się rozwiązywać zagadek w taki sposób, w jaki robi to Sherlock. Po tylu historiach zaczęłam myśleć jak on. Wiedziałam już gdzie patrzeć, czego szukać. Może powinnam zostać detektywem? Płaszczyk i czapkę już mam. Teraz tylko muszę znaleźć sobie Watsona (chyba, że mój chłopak się zgodzi...) i swoje własne Baker Street 221B.
Ogólna ocena: 10/10 (arcydzieło)
Za możliwość przeczytania dziękuję wydawnictwu Zysk!
Zapamiętajcie moje słowo - GENIALNA POZYCJA!!! :D
OdpowiedzUsuńDlaczego tak każdy lubi SH, a ja nie?:(
OdpowiedzUsuń