Ogólnie jeśli chodzi o sam gatunek science fiction to zwykle staram się go unikać, gdyż rozczarowałam się na nim tak wiele razy, że spokojnie mogę uznać, że tego typu historie nie są dla mnie. Dla Wojny światów postanowiłam jednak zrobić wyjątek z jednego powodu: jest to klasyka nad klasykami. Ciekawa byłam, jak H.G. Wells wyobraził sobie najazd Marsjan na współczesny - dla niego wtedy - świat. Z drugiej strony pojawiły się obawy, że się zawiodę. Upadek z wysokiego konia boli najbardziej, a moje oczekiwania co do Wojny światów były naprawdę ogromne.
Pewnej nocy na powierzchni Marsa zauważono dziwne aktywności, które uznano za eksplozje gazów. Pewien pisarz i filozof przyglądając się temu nie spodziewał się, że jest świadkiem posyłania na jego ojczystą planetę cylindrów, które zawierają w sobie marsjański gatunek, który - jak wszyscy się spodziewają - nie przypomina za bardzo ludzi, jest bardzo zaawansowany technologicznie i wcale nie przybywa w pokoju. Nagle okazuje się, że Ziemia nie jest jedyną zamieszkaną planetą we Wszechświecie, a rasa ludzka nie jest nieśmiertelna...
Główny bohater - nieznany nam z imienia i nazwiska - jest pisarzem i filozofem, dzięki czemu relacjonowane przez niego wydarzenia mają ręce i nogi. Mężczyzna potrafi doskonale opowiedzieć chronologicznie to, co się wydarzyło po wylądowaniu pierwszego cylindra. Nie zżyłam się z nim przez tę formę, którą napisana jest Wojna światów i nie bałam się o jego życie. Skoro relacjonuje nam to, wychodząc czasami w przyszłość, planeta Ziemia musiała w pewnym stopniu chociaż ocaleć i owy pisarz przeżyć musiał. Jak przyszło na osobę, która streszcza najważniejsze wydarzenia narrator nie skupia się za bardzo na sobie, tylko na tym, co się działo dookoła i doskonale spełnia swoje zadanie. Czasami pojawiają się jego odczucia na temat całej tej sytuacji i pozwala to odczuć ten klimat grozy.
H.G. Wells napisał tę książkę w XIX wieku, a doskonale oddał nie tylko realia wojny totalnej - której notabene znać nie mógł, gdyż do I wojny światowej trochę czasu zostało w momencie wydania - ale również wykazał się ogromną dawką wyobraźni tworząc najazd - jakby nie było - kosmitów w czasie, kiedy na angielskim rynku miał pojawić się Arthur Conan Doyle ze swoim Sherlockiem i podbić serca anglików. I chociaż gatunkowo obie te historie nie mają ze sobą nic wspólnego, to to, jak obie zostały napisane ma ze sobą dużo wspólnego. Podczas czytania Wojny światów poczułam się tak, jakbym powróciła do pierwszych chwil ze Studium w szkarłacie i od samego początku byłam zachwycona. Ten klimat!
Chociaż fanką science fiction nie jestem, to to dziewiętnastowieczne podbiło moje serce. Autor nie krytykuje zabójczych instynktów Marsjan. O dziwo porównuje ich zachowania do tych typowo ludzkich. Czymże różnią się zwyczaje żywieniowe przybyszów z kosmosu od tych, którymi na co dzień wykazują się ludzie? Skoro dla nas krówki i prosiaczki są źródłem pożywienia i niższym gatunkiem, to czy ocenianie Marsjan ma sens? Nie spodziewałam się tego typu przemyśleń i to dało mi bardzo do myślenia. Dziwiło mnie trochę zachowanie widzów tego marsjańskiego widowiska, którzy zamiast próbować uciec przed nieuniknionym schodzili się na miejsce lądowania i uparcie dopatrywali tego, co w cylindrze się kryło.
Wiadomo, że XIX wiek to nie ten XXI i przekazywanie informacji na duże odległości nie było na tak wysokim poziomie jak teraz i ludzie mieszkający dalej mogli nie słyszeć - i nie wierzyć - w inwazję kosmitów, jednak osoby będące świadkami zachowywali się bardzo irracjonalnie i zastanawia mnie, czy to mentalność anglików sprzed stu lat, czy też wymysł H.G. Wellsa, którego poniosła wyobraźnia. Mimo to nie dziwię się, że Wojna światów jest książką tak polecaną, bo jest zdecydowanie czymś doskonałym, co warto znać, czy się jest fanem gatunku czy też nie. A wznowienie, które pojawiło się dzięki wydawnictwu Vesper, jest przepiękne. Te ilustracje, okładka! Biorąc pod uwagę cenę, która widnieje na okładce... Jakiś żart! Posiadanie tej opowieści powinno być obowiązkowe. Uwaga, oto lektura, jak nie zachowywać się, kiedy Marsjanie najadą na świat.
Ogólna ocena: 10/10 (arcydzieło)
Pewnej nocy na powierzchni Marsa zauważono dziwne aktywności, które uznano za eksplozje gazów. Pewien pisarz i filozof przyglądając się temu nie spodziewał się, że jest świadkiem posyłania na jego ojczystą planetę cylindrów, które zawierają w sobie marsjański gatunek, który - jak wszyscy się spodziewają - nie przypomina za bardzo ludzi, jest bardzo zaawansowany technologicznie i wcale nie przybywa w pokoju. Nagle okazuje się, że Ziemia nie jest jedyną zamieszkaną planetą we Wszechświecie, a rasa ludzka nie jest nieśmiertelna...
Człowiek wszelako tak bardzo zaślepiony jest w swej próżności, że aż do końca dziewiętnastego wieku nikt nie przelał na papier myśli, iż poza Ziemią mogły rozwinąć się istoty inteligentne, ba - że wykształciła się tam jakakolwiek forma życia.
Główny bohater - nieznany nam z imienia i nazwiska - jest pisarzem i filozofem, dzięki czemu relacjonowane przez niego wydarzenia mają ręce i nogi. Mężczyzna potrafi doskonale opowiedzieć chronologicznie to, co się wydarzyło po wylądowaniu pierwszego cylindra. Nie zżyłam się z nim przez tę formę, którą napisana jest Wojna światów i nie bałam się o jego życie. Skoro relacjonuje nam to, wychodząc czasami w przyszłość, planeta Ziemia musiała w pewnym stopniu chociaż ocaleć i owy pisarz przeżyć musiał. Jak przyszło na osobę, która streszcza najważniejsze wydarzenia narrator nie skupia się za bardzo na sobie, tylko na tym, co się działo dookoła i doskonale spełnia swoje zadanie. Czasami pojawiają się jego odczucia na temat całej tej sytuacji i pozwala to odczuć ten klimat grozy.
H.G. Wells napisał tę książkę w XIX wieku, a doskonale oddał nie tylko realia wojny totalnej - której notabene znać nie mógł, gdyż do I wojny światowej trochę czasu zostało w momencie wydania - ale również wykazał się ogromną dawką wyobraźni tworząc najazd - jakby nie było - kosmitów w czasie, kiedy na angielskim rynku miał pojawić się Arthur Conan Doyle ze swoim Sherlockiem i podbić serca anglików. I chociaż gatunkowo obie te historie nie mają ze sobą nic wspólnego, to to, jak obie zostały napisane ma ze sobą dużo wspólnego. Podczas czytania Wojny światów poczułam się tak, jakbym powróciła do pierwszych chwil ze Studium w szkarłacie i od samego początku byłam zachwycona. Ten klimat!
Ludzki intelekt doszedł już do przekonania, że życie to nieustanna walka o przetrwanie; Marsjanie, jak się wydaje, pogląd ten podzielają.
Wiadomo, że XIX wiek to nie ten XXI i przekazywanie informacji na duże odległości nie było na tak wysokim poziomie jak teraz i ludzie mieszkający dalej mogli nie słyszeć - i nie wierzyć - w inwazję kosmitów, jednak osoby będące świadkami zachowywali się bardzo irracjonalnie i zastanawia mnie, czy to mentalność anglików sprzed stu lat, czy też wymysł H.G. Wellsa, którego poniosła wyobraźnia. Mimo to nie dziwię się, że Wojna światów jest książką tak polecaną, bo jest zdecydowanie czymś doskonałym, co warto znać, czy się jest fanem gatunku czy też nie. A wznowienie, które pojawiło się dzięki wydawnictwu Vesper, jest przepiękne. Te ilustracje, okładka! Biorąc pod uwagę cenę, która widnieje na okładce... Jakiś żart! Posiadanie tej opowieści powinno być obowiązkowe. Uwaga, oto lektura, jak nie zachowywać się, kiedy Marsjanie najadą na świat.
Ogólna ocena: 10/10 (arcydzieło)
711 // Wojna światów // H.G. Wells // War of the Worlds // Lesław Haliński // 16 maja 2018 // 216 stron // Wydawnictwo Vesper // 23,90 zł
Za możliwość przeczytania dziękuję wydawnictwu Vesper!
Bardzo lubię dobre scifi, więc warto wiedzieć o godnych uwagi klasykach! Ten gatunek polubiłam stosunkowo niedawno, wcześniej też nie należał do moich ulubionych i trzymałam się od niego z daleka. ;) ale dobrze dac szansę czemuś nowemu. Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńKsiążka chyba nie dla mnie. Jakoś nie przemawia do mnie. Mimo to ciekawa recenzja!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Weronika ♥
pasjeweroniki.blogspot.com
Podobała mi się za pierwszym razem. Film wcześniej obejrzany też. Chętnie sprawdzę i drugi raz jedno i drugie. Te wydanie rzeczywiście rewelka, od razu wiedziałem, że to wezmę i chętnie wrócę do tej historii. Oby tylko się dobrze sprzedawało i wydali kolejne od Wellsa w ten sposób. :)
OdpowiedzUsuńWow, zaskakująco wysoka ocena jak na nie-fana gatunku. :D Ja sci-fi lubię, chociaż czytam rzadko, dlatego po "Wojnę światów" sięgnęłam z chęcią. Odczucia mam dobre, przyjemnie się to czytało, ale przez całą książkę towarzyszyła mi myśl, że jednak ta historia troszeczkę się zestarzała. Przeczytałam ją raczej jako ciekawostkę, coś, co powstało u początków literatury sc-fi, a nie jako książkę sci-fi stricte.
OdpowiedzUsuńMam ją na uwadze, ale jeszcze nie kupiłam. Jakimś wielkim fanem gatunku nie jestem, ale lubię od czasu do czasu sięgnąć po sci-fi, a już tym bardziej, gdy to klasyka.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie!
houseofreaders.blogspot.com