Odkąd jestem w ciąży zachcianki nie chcą mnie opuścić. Pizzę z kurczakiem i ananasem mogłabym jeść na kilogramy! Kiedy dzisiaj rano ponownie naszła mnie ochota na takie połączenie uznałam, że czas najwyższy wymyślić jakąś alternatywę. Pizza nie rośnie na drzewach - a szkoda - a taka codzienna ochota na fast-foody może tylko zaszkodzić. Wzięłam się więc w garść, wysiliłam umysł i na obiad zaserwowałam coś, co przygasiło lekko moją pizzową obsesję i równocześnie zasmakowało Maćkowi, który zaraz po powrocie z pracy pochłonął pełny talerz. Jeśli lubicie połączenie ananasa z mięsem to musicie spróbować! A nawet jeśli nie możecie przekonać się do tego... Ananasa zawsze możecie ściągnąć, a dzięki niemu mięso jest soczyste i słodkie. A przygotowuje się je w kilka minut, więc na pewno często będzie gościć u nas na stole, gdy Leo pojawi się na świecie.
Składniki:
- pierś z kurczaka (ponad pół kilo)
- ananas (puszka)
- ser żółty w plasterkach
- słodka papryka
- pikantna vegeta
- sól
Przygotowanie:
- Pierś z kurczaka dokładnie myjemy i kroimy wzdłuż, na cieńsze kawałki. Jeśli wciąż są za grube można je lekko rozbić.
- Wcieramy z każdej strony sól, sporą dawkę słodkiej papryki oraz pikantną vegetę.
- Układamy mięso na blaszce pokrytej folią aluminiową i na każdym kawałku kładziemy ananasa tak, aby zajmował większą powierzchnię piersi z kurczaka.
- Piekarnik ustawiamy na 180 stopni i pieczemy mięso około 15-20 minut.
- Po upływie tego czasu wyjmujemy blaszkę i na ananasie układamy plasterki sera żółtego w ilości, jaką lubimy.
- Zapiekamy mięso kolejne 15-20 minut w takiej samej temperaturze, aż ser lekko się przyrumieni.
Hej! W końcu postanowiłam się odezwać, chociaż Twojego bloga śledzę już od przeszło roku. Nie pisałam, głównie dlatego, że nie bardzo miałam czas ale i często nic mądrego do powiedzenia (albo bardzo w kontrze do Twojej opinii i zabrakło mi jaj;)). Nadszedł jednak ten dzień, gdy w końcu się odezwę. Jako młoda matka trójki dzieci (roczniaki i trzylatek;)) i technolog żywności.
OdpowiedzUsuńNie chcę jedncoześnie, byś mnie od razu znienawidziła czy otagowała "ciocia dobra rada", choć chcę Ci właśnie rady udzielić, nie oczekując jednocześnie, że się do niej zastosujesz.
Otóż... O ile wierzę, że cola nie stanowi głównego menu Twojej ciąży, o tyle martwi mnie nadmiar soli w Twoich posiłkach... Vegeta, kostka rosołowa? Najgorsze świństwa, razem z Maggie jakie nosił świat. I jeszcze dodatkowo sól sama w sobie. Nie są to żadne mity ciążowe czy żywieniowe. To jest dziadostwo. Może zaszkodzić zarówno Tobie jak i dziecku. I to dość poważnie. Dość, że połowa patologii ciąży w moim szpitalu, to Panie vegetujące w kuchni. Mój mąż natomiast, to ofiara soli, jak i jego rodzeństwo zresztą. Mama soliła (plus Maggie) i dzieci cierpią na choroby układu krążenia, mają nadciśnienie, chore serca. Przepraszam, że straszę, choć przypadków mam w najbliższym otoczeniu dużo więcej.
Rozumiem, że jako młodej osobie, poszukującej swojego smaku, ciężko jest poradzić sobie z dosmaczaniem przyprawami. Plus, często też po prostu brakuje czasu (a w ciąży to i sił), żeby przyrządzić bulion od podstaw. Niemniej, zachęcam Cię do zmiany paskudnych "przypraw" na coś zdrowszego. Znalezienia w sobie siły i motywacji, by zawalczyć o lepsze zdrowie i swoje i swoich najbliższych. Zakup może, jakąś mało fancy i fit (ze skrajności w skrajność też nie ma co skakać a i składniki potrafią cenowo i dostępnością (przynajmniej mnie, mieszkam na zadupiu;P) zabić dobrego ducha walki;)) książkę kucharską dla ciężarnych. Poczytaj troszkę o żywieniu w ciąży i żywieniu dzieci. Tam też straszą powikłaniami, chorobami itd, ale uwierz, nie zaszkodzi a pomoże.
Moja pierwsza ciąża to była walka o lepsze jutro, mdliło mnie z byle powodu, nie wiedziałam co jeść a dodatkowo jeszcze, stosowałam te wszystkie rady prozdrowotne. Nie mogłam doczekać się porodu. Serio. Przy drugiej ciąży już mi nawet jedzenie w szpitalu zaczęło smakować (haha). W moim domu soli używam góra płaską łyżkę stołową tygodniowo, a jedzenie jest smaczne. Choć i bywa, że goście sobie dosalają;)) (na co mają moje pełne przyzwolenie, nie zamierzam nikogo siłowo zmuszać do takich samych zmian).
Na tej stronie możesz znaleźć jakieś alternatywy - https://czytajsklad.com/t/vegeta/
Przy czym dziś ją wyguglałam, ale za to co jest na podstronie vegety, ręczę;)
Przepraszam, jeśli poczułaś się zaatakowana, czy obsmarowana czy po prostu dotknięta tonem mojej wypowiedzi (choć wydaję mi się, że rozmowa na żywo, wypadła by dużo lepiej). Piszę do Ciebie, bo się po prostu martwię, zwłaszcza, że musiałaś trochę o Leo zawalczyć. Chce dla Was jak najlepiej i o to mi tylko chodzi. Nie oczekuję, że zastosujesz się do moich rad, nawet nie oczekuję, że mi odpiszesz.
Życzę Ci dużo zdrowia, mega radości z macierzyństwa (choć uwierz, będzie bolało, będzie bywało źle, będzie się działo;)), wiary we własne siły i 100 lat prowadzenia bloga! Cieszę się, że są w sieci takie osoby jak Ty.
Na początek bardzo mi miło, że regularnie tu zaglądasz :D Jeśli chodzi o opinie przeciwną do mojej to śmiało wyrażaj - ja się chętnie uczę :D Przy okazji: roczniaki to bliźniaki? Zawsze mi się marzyły :D
UsuńJeśli chodzi o ilość soli to nie sugeruj się tym, co jest w przepisach - zamieszczam tutaj wersje, które podsuwam chłopu. A on i tak jeszcze zwykle dosala. Nic na to poradzić nie można niestety. Tak lubi i tyle. Jedynie, co robię z tym, to używam soli himalajskiej, ewentualnie morskiej, ale nie chcę się rozdrabniać w przepisach nad przyprawami, jakich używam, coby czytelnika nie zanudzić :D
No i z drugiej strony nie popadajmy w przesadę - jak się czasami użyje kostki rosołowej zamiast bulionu to świat nie runie, a mi się zdarza to może raz, maks dwa w miesiącu, także mam nadzieję, że to taka ilość optymalna :D Maggie nie używam, a vegety innej niż ta pikantna w domu nawet nie mam i rzadko ją używam, bo zwykle wybieram po prostu ostrą paprykę. Ale się wczoraj akurat skończyła :o
Hej, ja też mieszkam na zadupiu i to totalnym :D My tu nawet zasięgu nie mamy, taka wieś. Pójdziesz dwa kilometry w górę i już Ukraina! :D
I czemu miałam się poczuć atakowana? Ja tu widzę konstruktywną krytykę i miło mi, że Ci się chciało tak dużo napisać :D O Leo w sumie walczyć za dużo nie musieliśmy. Z zajściem w ciążę problemów nie mam, w styczniu zdarzyła się ciąża biochemiczna, ale to ponoć się często zdarza. Największym problemem jest mój słaby organizm - urodziłam się na początku siódmego miesiąca i ciężko przez to znoszę ciążę. Biodra mi umierają, wszystkie kości bolą. Pewnie cesarki nie uniknę, ale w sumie nie mam nawet zdania co do tego, jak wolałabym rodzić, także w niczym mi to nie przeszkadza :D
O ilość soli się nie martw w moim przypadku - wiem, że zatrzymuje ona wodę w organizmie i jedynie sól jem raz dziennie, w przypadku obiadów i nie tak dużo, jak mój chłop :D Także bez obaw!
Przy okazji zapytam, bo ciekawa jestem, co uważasz o żywieniu z minimalną ilością węglowodanów. Oczywiście nie w ciąży i w trakcie karmienia, ale później. Wcześniej przez długi czas żyłam na takiej diecie i w sumie - pomijając koszmarne początki, kiedy organizm ma ochotę na bułę - lepiej mi się na niej żyło. Zastanawiam się nad powrotem do niej.