Pierwsze zasadnicze pytanie brzmi: czy zawsze jesteś sobą? Brooks Rattigan sam do końca nie wie, kim właściwie jest. Wie jednak, że chce dostać się na Columbię i coś osiągnąć, żeby nie skończyć tak jak jego ojciec, w oparach marihuany. Gdy zbliża się rekrutacja na uczelnię i musi poprawić testy uznaje, że czas poświęcić się jedynie nauce. Gdy proponuje, że zabierze na szkolny bal kuzynkę Brudette'a kieruje nim tylko współczucie do wystawionej przez chłopaka dziewczyny. Zarabia na tym jednak trzysta dolarów i spędza miło wieczór, więc gdy rozchodzi się plotka o jego manierach i tym, jak potrafi uszczęśliwić dziewczynę ustawiają się do niego w kolejce przedstawiciele jednej z najzamożniejszej warstwy społecznej. Brooks uznaje, że w ten sposób może zarobić na niezwykle wysokie czesne, więc zaczyna przyjmować oferty.
Przyznam, że zanim zaczęłam czytać Wynajmij sobie chłopaka pooglądałam na Netflixie film. Gdybym zrobiła odwrotnie zabolałyby nie filmowe nieścisłości, jednak gdy poznałam już fabułę książki uznałam, że mimo wszystko adaptacja wyszła im trochę lepiej. Nie obyło się bez wciśnięcia tam homoseksualisty, czego w oryginale nie ma, jednak film ma więcej sensu. Książkowy Brooks ma spore ambicje, wręcz obsesję na punkcie Columbii. Filmowy był dużo bardziej zrównoważony i to właśnie ten Brooks jest moim faworytem. Nie powiem jednak, żebym nie polubiła obu jego wersji. To po prostu taki miły chłopak z sąsiedztwa, którego nie da się nie lubić.
Ogólna fabuła Wynajmij sobie chłopaka jest czymś oryginalnym, chociaż przewidywalnym. Nie jest trudno domyślić się zakończenia, acz wcale mi to nie przeszkadzało. Jestem już przyzwyczajona do tego, że koniec książek tego typu po prostu nie może być czymś zaskakującym. Koniec końców wszyscy lubimy happy endy, które dają człowiekowi nadzieję, że i jego życie może odmienić się na lepsze. Doceniam, że mamy tutaj poruszone ważne wątki: poświęcenia nauce, próbie spełnienia marzeń, miłości rodzicielskiej. Wynajmij sobie chłopaka może wydawać się kolejną bezwartościową książką, jednak ma w sobie naprawdę sporo morałów, które mogą kogoś pchnąć ponownie na dobre tory.
Książka jest leciutko napisana, więc szybko się czyta i nie ma dłużyzn. Sporo tutaj też humoru, chociaż film jest jednak bardziej zabawny. Polecam zacząć od czytania, a dopiero później obejrzeć adaptację. Osobiście uważam, że lepiej zacząć od czegoś słabszego, żeby miło się zaskoczyć przy drugim spotkaniu. Warto jednak wspomnieć, że Celia Lieberman przyciąga uwagę w obu dziełach i to ona wiedzie tutaj prym, jeśli chodzi o najbardziej udaną postać zarówno pierwowzoru jak i adaptacji. Uwielbiam ją, jej charakter i podejście do życia. Zdecydowanie.
Ta książka przypadnie do gustu najbardziej osobom, które lubią lekkie historie, niewymagające. Ważne, żeby dobrze bawić się przy lekturze, a nie żeby zmieniała życie. Wynajmij sobie chłopaka to opowieść na jeden wieczór, ale równocześnie trochę dająca do myślenia.
Przyznam, że zanim zaczęłam czytać Wynajmij sobie chłopaka pooglądałam na Netflixie film. Gdybym zrobiła odwrotnie zabolałyby nie filmowe nieścisłości, jednak gdy poznałam już fabułę książki uznałam, że mimo wszystko adaptacja wyszła im trochę lepiej. Nie obyło się bez wciśnięcia tam homoseksualisty, czego w oryginale nie ma, jednak film ma więcej sensu. Książkowy Brooks ma spore ambicje, wręcz obsesję na punkcie Columbii. Filmowy był dużo bardziej zrównoważony i to właśnie ten Brooks jest moim faworytem. Nie powiem jednak, żebym nie polubiła obu jego wersji. To po prostu taki miły chłopak z sąsiedztwa, którego nie da się nie lubić.
Ogólna fabuła Wynajmij sobie chłopaka jest czymś oryginalnym, chociaż przewidywalnym. Nie jest trudno domyślić się zakończenia, acz wcale mi to nie przeszkadzało. Jestem już przyzwyczajona do tego, że koniec książek tego typu po prostu nie może być czymś zaskakującym. Koniec końców wszyscy lubimy happy endy, które dają człowiekowi nadzieję, że i jego życie może odmienić się na lepsze. Doceniam, że mamy tutaj poruszone ważne wątki: poświęcenia nauce, próbie spełnienia marzeń, miłości rodzicielskiej. Wynajmij sobie chłopaka może wydawać się kolejną bezwartościową książką, jednak ma w sobie naprawdę sporo morałów, które mogą kogoś pchnąć ponownie na dobre tory.
Książka jest leciutko napisana, więc szybko się czyta i nie ma dłużyzn. Sporo tutaj też humoru, chociaż film jest jednak bardziej zabawny. Polecam zacząć od czytania, a dopiero później obejrzeć adaptację. Osobiście uważam, że lepiej zacząć od czegoś słabszego, żeby miło się zaskoczyć przy drugim spotkaniu. Warto jednak wspomnieć, że Celia Lieberman przyciąga uwagę w obu dziełach i to ona wiedzie tutaj prym, jeśli chodzi o najbardziej udaną postać zarówno pierwowzoru jak i adaptacji. Uwielbiam ją, jej charakter i podejście do życia. Zdecydowanie.
Ta książka przypadnie do gustu najbardziej osobom, które lubią lekkie historie, niewymagające. Ważne, żeby dobrze bawić się przy lekturze, a nie żeby zmieniała życie. Wynajmij sobie chłopaka to opowieść na jeden wieczór, ale równocześnie trochę dająca do myślenia.
★★★★★★☆☆☆☆
807 // Wynajmij sobie chłopaka // Steve Bloom // The Stand-In // Seweryn Trojanowski // 15 maja 2019 // 360 stron // Wydawnictwo YA! // 36,99 zł
Za możliwość przeczytania dziękuję Grupie Wydawniczej Foksal!
Chcesz zobaczyć mój to be read? 👇
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Co u Ciebie?