Tytuł: Love, Rosie
Tytuł oryginału: When Rainbows End
Autor: Cecelia Ahern
Tłumaczenie: Joanna Grabarek
Seria: -
Tom: -
Data wydania: 3 grudzień 2014
Liczba stron: 512
Wydawnictwo: Akurat
Cena na okładce: 39,99
Jak widzicie i ja w końcu poddałam się i zabrałam za Love, Rosie. Początkowo odstraszyła mnie ta fala popularności, gdyż prawda jest taka, iż jak książka staje się popularna przez film, rzucają się na nią kinomaniacy, którzy nie czytają za wiele, więc czasami zachwycają się byle czym. Taka jest prawda, a mimo to zdecydowałam się za lekturę. Sama nie wiem czemu. Ostatnio mam ochotę na takie zwykłe romanse, a Cecelię Ahern bardzo lubię. Ciekawa też byłam sposobu, w jaki autorka przedstawiła całą historię. Dostajemy tutaj powieść epistolarną. Ten gatunek powieści stracił trochę na popularności już w XIX wieku, trudno się więc dziwić, że na dzisiejszym książkowym rynku tak trudno o pozycję tego typu. A szkoda. Naprawdę je lubię.
Rosie i Alex są przyjaciółmi od piątego roku życia. Znają się tak dobrze, jak może znać się dwójka ludzi. W pewnym jednak momencie wszystko się wali. Rodzice Alexa postanawiają przenieść się z Dublinu do Bostonu. Przyjaciele obiecują sobie być w stałym kontakcie i spotkać się, gdy Rosie dostanie się już na wymarzone studia hotelarskie do Bostonu. Jedno wydarzenie jednak sprawia, że wszystkie plany i nadzieje zostają skreślone i nic już nie będzie takie jak przedtem.
Jeśli ktoś powie, że życie jest łatwe, nazwę go kłamcą.
Cecelia Ahern tym razem funduje nam książkę, w której spędzamy z bohaterami naprawdę dużo czasu. Nie przeżywamy z nimi roku, dwóch - jesteśmy z nimi prawie pięćdziesiąt lat. Nie da się ukryć, że to naprawdę wielkie osiągnięcie - zamieszczenie tak dużej ilości czasu w pięciuset stronach. A mimo to spodziewałam się czegoś innego... Tak właśnie działają na mnie książki, na punkcie których zwariował cały świat. Spodziewam się po nich Bóg wie czego, co przyprawiam później wielkim, gorzkim rozczarowaniem. Nie mogę powiedzieć, że nie spodobała mi się ta pozycja i dobrze się przy niej nie bawiłam. Bo skłamałabym. A jednak brakuje mi tych fajerwerków, które tak wszyscy mi obiecywali.
Nie spieszyłam się z czytaniem, gdyż miło było spędzać czas z głównymi bohaterami. Muszę jednak przyznać, że nie przepadam za Rosie. Rozumiem, dlaczego stała się taką postacią, jednak ta młoda Rosie, jeszcze nie pełnoletnia, to naprawdę cudowna osoba. Zabawna, ciesząca się z życia. Właśnie to straciła po tym przełomowym momencie i naprawdę trudno było mi wybaczyć autorce to, co zrobiła. Czytając jednak dalej cieszyłam się, że stało się to, co stało.
Jeśli chodzi o Alexa to polubiłam jego postać. Kibicowałam mu z całych sił w jego karierze kardiochirurga i cieszyłam z każdego sukcesu. Mimo tych błędów, które popełniał, byłam mu w stanie to wybaczyć. Miałam ochotę krzyczeć pokochaj w końcu Rosie!, jednak myślę, że to by nic nie dało. Wszystko dzieje się w swoim czasie, choć w pewnym momencie miałam ochotę zabić Jakmutama. G.R.E.G.A. Dlaczego autorka dała mu tak na imię? Obrzydziło mi to imię jedynego, najwspanialszego Doktora House'a.
Pamiętaj, żeby: Marzyć, marzyć, marzyć, Rosie Dunne!
Spotkałam się z recenzjami, że to naprawdę ciepła historia. W takim razie dlaczego podczas czytania było mi zimno i cała się trzęsłam? Owszem - mamy tu przykład wspaniałych przyjaźni, więzi rodzinnych. Ale bohaterów ciągle spotykają nieszczęścia - tak różne i przeszkadzające im się odnaleźć, że to aż głupie. Nigdy nie sądziłam, że komuś na drodze może stanąć tyle przeciwności losu. Naprawdę już chciałam dobrnąć do końca - może tam czeka na nich szczęście. Każde odwołane spotkanie, odwołany wyjazd czy lata bez kontaktu... Te chwile bardzo mnie bolały. Niesamowita ze mnie romantyczka. Chętnie bym ich postawiła na ołtarzu w wieku pięciu lat.
Przez te lata tyle się dzieje, że ma się ochotę płakać, śmiać. Emocje, jakie wypełniają czytelnika są bardzo skrajne. Trudno też zrozumieć niektóre zachowania bohaterów, gdyż dla nas pewne wydarzenia dzielą kartki, dla nich lata. Czasami trzeba też się domyślić tego, co działo się między jednym mejlem a drugim. Z jednej strony to bardzo mi się podobało, z drugiej naprawdę chciałabym wiedzieć wszystko, co tylko możliwe.
Przyjemnie tak było patrzyć, jak dorastają i zmieniają się bohaterowie. Rodzili się, umierali. Autorka przedstawiła nam krąg życia. Bardzo polubiłam Katie i jej przyjaciela, Toby'ego. Z radością patrzyłam, jak dorastają, jak idą w kierunku swoich marzeń. Byli taką miniaturką Alexa i Rosie. Z tym, że ich życie potoczyło się trochę inaczej.
Zastanawiałam się nad tym przez całe lata i doszłam do wniosku, że nawet Ten Gość na górze nie ma bladego pojęcia, o co w życiu biega.
To nie jest moje pierwsze spotkanie z autorką i wiem, na co ją stać. Czytając nie śpieszyłam się, nie miałam potrzeby gonić do przodu, byle tylko poznać koniec. Cieszyłam się z tych małych radości, które spotykały bohaterów. Tych chwil, gdy mogli się uśmiechnąć i zapomnieć o tym, co ich dręczy. Muszę przyznać, że chciałabym takiego przyjaciela jak Rosie czy Alex. Kogoś, kto będzie przy mnie cały czas. I nie mówię tu o partnerze życiowym. Ale czy tacy przyjaciele w ogóle istnieją?
Cieszę się, że wyszedł film, dzięki czemu miałam okazję otrzymać wznowienie, którego okładka, mimo, że filmowa, bardzo mi się podoba. I Love, Rosie bardziej do mnie przemawia, niż Na końcu tęczy. Dużo więcej mówi o całej fabule oraz sposobie, w jaki przedstawiona jest historia. Z całą pewnością obejrzę film. Żałuję, że nie wybrałam się do kina. Nie otrzymałam fajerwerków, a jednak dobrze się bawiłam podczas czytania. Mimo wszystko: najpierw książka, później film. Chociaż szczerze mówiąc boję się, iż gdybym zaczynała od ekranizacji, powieść później nie przypadłaby mi do gustu. Zawsze bardziej wolę to, od czego zaczęłam. Dlatego mam taki problem z opowiadaniami. Zakochuje się w pierwszym, po czym irytuje mnie, że następne nie są kontynuacją.
Trudno mi polecić tę książkę wszystkim. Jestem pewna, że mimo tylu pozytywnych recenzji są ludzie, którym ona nie przypadnie do gustu. Nie uratuje jej nawet poczucie humoru Ruby, które zwalało mnie z nóg. Taka jest po prostu prawda. Mimo, że mogą ją czytać ludzie w każdym wieku, to na pewno nie widzę mężczyzny z tą powieścią w dłoni. Chociaż może się mylę i są tacy, którym się ona podobała - nie hejtujcie za to. Twierdzę jednak, że jest to, może i nietypowa, ale powieść dla kobiet, które odnajdują przyjemność z czytania i są na tyle wrażliwe, by wczuć się w całą sytuację, a także ciągle trzymać kciuki za naszych bohaterów.
Teraz już wiem na pewno, że tam, na końcu tęczy, czeka na mnie spełnienie marzeń.
Ogólna ocena: 08/10 (rewelacyjna)
Za możliwość przeczytania dziękuję wydawnictwom Akurat i Muza!
Przyznam, że czekałam na Twoją recenzję :) Moja Rosie
OdpowiedzUsuńJakmutam jest do pośladków. WJESZ o tym (Boże, dzięki tej książce można rozmawiać z ludźmi kodami, a i tak się rozumiemy ^^)
No i mnie też ciągle bolało, kiedy oni się tak mijali. Ona już była gotowa na krok, on się cofał. Albo odwrotnie. To było straszne!
A film musisz obejrzeć. WJESZ, ŻE MUSISZ. Skoro książka to tyle sprzecznych emocji, to z filmem jest jeszcze gorzej. Ja rzadko chwalę film bardziej niż książkę. Ale tu, cholera jasna, nie mogę inaczej. Bo to jest cudowne. Wiem, że niektórzy mówili, że wyszli z kina z bananem na twarzy. Jakim cudem, ja się pytam?! Byłam trzy razy, kino zapłakane, kibel zapchany babkami poprawiającymi makijaż. Ja płaczę na filmach tylko, jak ginie pies. Czemu ryczałam tam jak głupia?! Czemu nawet teraz chce mi się płakać?! Szczególnie jeden moment, jedna mowa, cholera jasna, jak się patrzyło na te ich twarze... No niewyróbka
Dobra, muszę się ogarnąć
PS. Nie wiem, czy to u mnie, ale nie wyświetla mi się ten Sherlock, który był w lewym dolnym rogu.
Wjem, że muszę. Najśmieszniejsze jest, że zawsze pisałam wjem. Oficjalnie piszę poprawnie, jednak prywatnie zawsze mi się to jot wciśnie, a nie i. Jak już mówimy o płakaniu, to ja płaczę nawet na filmach Disneya. A jak już zginie piesek...
UsuńPS. Wiem, zepsuł się. Czekam, aż koleżanka naprawi :3
zastanawiałam się ostatnio czy jej nie kupić, ale ciągle nie jestem przekonana...
OdpowiedzUsuń"Love, Rosie" jest wprost cudowne. Od tej książki wręcz bije ciepło i humor. :)
OdpowiedzUsuńBoję się tej książki, bo jednak zaczęło się tutaj od przyjaźni damsko-męskiej... Zbytnio w nią wierzę, aby czytać takie powieści... Jeszcze po niej doła dostanę ;-;
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Uwielbiam tę książkę i z chęcią przeczytam ją raz jeszcze!
OdpowiedzUsuńŚwietna książka !
OdpowiedzUsuńZapraszam do mnie,
http://modnaksiazka.blogspot.com/2015/10/czy-prawdziwa-przyjazn-miedzy-kobieta-i.html