Recenzja Pielgrzyma miała ukazać się w środę, ale biorąc tę cegiełkę z półki nie spodziewałam się, że jej lektura zajmie mi więcej czasu, niż przewidywane przeze mnie dwa dni. Dałam się zwieść liczbie stron i nie zwróciłam uwagi na dwa małe szczegóły.
Scott oficjalnie nie istnieje dla świata. Pracując dla rządu musiał przyjmować najróżniejsze tożsamości i jeździć po całym świecie eliminując zdrajców tajnych organizacji. Prawie nikt nie wie o tym, że ludzie tacy jak on istnieją. Życie wypełnione ciągłym ryzykiem może zacząć ciążyć, więc mężczyzna przechodzi na emeryturę. Napisał nawet książkę. I to właśnie od niej wszystko się zaczęło.
Morderstwo w tanim hotelu. Ofiara zanurzona w wannie z kwasem - bez twarzy, bez zębów, bez odcisków palców. Wszystkie ślady obecności zostały pozacierane - pokój wręcz lśni pod wpływem środków dezynfekujących. Scott na miejscu zdarzenia doskonale dostrzega ironię. Kobieta, bo taka bez wątpienia jest płeć sprawcy, na pewno czytała jego książkę i z niej wiedziała, na co zwrócić uwagę.
Pojawiają się kolejne sprawy, na pierwszy rzut oka w ogóle nie powiązane. Scott zaczyna jednak swoje poszukiwania. Bez wątpienia to wszystko zmierza do czegoś większego. Mężczyzna zwany Saracenem ma swój plan, który wykonuje w imię Allaha. Tylko dziesięć osób na całym świecie wie, co czeka Stany Zjednoczone. Ostatnia z nich, nasz główny bohater, musi samotnie wyruszyć do Turcji i odnaleźć mężczyznę, który jest za to wszystko odpowiedzialny.
Kiedy człowiek otwiera tę książkę i czyta początek od razu sądzi, że ma do czynienia z kryminałem, którego rozwiązanie kryje się tuż za rogiem. Nic bardziej mylnego - od początku do końca sprawa tego morderstwa pojawia się gdzieś w tle, jednak nie jest kluczowa dla głównej fabuły. Niesamowite, jak można plątać wątki.
Był kimś, a zarazem nikim. Taka była prawda, której już nic nie mogło zmienić.
Zanim przejdę do bohaterów po prostu muszę wspomnieć o tym, jak Terry Hayes genialnie zaplanował Pielgrzyma. Główną postacią, jak i narratorem, jest Scott. To on opowiada nam o wszystkim, co przeżył, jednak nie robi tego w sposób chronologiczny. Swoje doświadczenia wplata w ciągłą fabułę razem z informacjami o Saracenie, których w danym momencie historii jeszcze nie znał. Poznajemy życie tego fanatyka religijnego i jego działania w chwili, gdy rząd nawet nie wie, z kim przyszło mu walczyć. Czytając możemy poczuć się, jakby Scott siedział obok nas i opowiadał nam swoją historię. Zwraca naszą uwagę na pewne szczegóły, które jemu umknęły podczas śledztwa, naprowadza nas na trop, choć sam w tamtym momencie błądził we mgle. Podziwiam autora, że nie poplątał się w tych wszystkich faktach, a w gąszczu faktów potrafił jeszcze zawrzeć inny wątek kryminalny. Ot tak, by przypadkiem nie było nudno.
Postać Scotta jest doskonale stworzona. Wykreowane zostało wszystko - każdy minimalny szczegół jego charakteru. Wiemy, co czuje, czego się boi. Sam przed nami tego nie ukrywa, potrafi przyznać się do błędu. Jego tęsknota za zwykłym domem i miłością łamała mi serce. Nie spodziewałam się, że człowiek wykonujący taki zawód będzie miał taki charakter. Więc można zabić człowieka i nawet się nie zawahać, a przy tym mieć serce.
Samotność to brzytwa, która tnie serca na strzępy.
Saracen jest bardzo specyficznym bohaterem. Kiedy poznajemy go od czasów młodości automatycznie zaczynamy współczuć mu tego, co przeżył i w jakim kraju się urodził. Mnóstwo ludzi nie lubi fanatyków religijnych, a wyznawcy islamu nie robią nic, by pozbyć się tej łatki, co doskonale widać na przykładzie tego mężczyzny. Całkowite zniszczenie Stanów przez tylko jednego człowieka? Wykazał się wielką inteligencją, jednak moje uczucia co do niego były sprzeczne. Litość, złość, smutek. Wszystko przeplatało się wzajemnie i teraz już nie potrafię nawet stwierdzić, jak go odebrałam.
Postacią, którą uwielbiam, jest Ben Bradley. Mężczyzna tak honorowy, tak skromny i skłonny do poświęceń, że powinni postawić mu pomnik. To, co zrobił na prośbę Scotta sprawiło, że urósł w moich oczach jeszcze bardziej. On i jego żona to ciepłe promyczki tej historii - nie da się ich nie zauważyć i nie polubić. Swoją obecnością zmieniają ludzi na lepsze.
Wiedziałam jednak, że jednym z warunków powodzenia każdej misji - a może i samego życia - jest żelazna determinacja. Nie wolno się wycofywać, rezygnować - nigdy, przenigdy.
Początkowo trudno mi było wciągnąć się w tę książkę z dwóch powodów. Pierwszym z nich był owy brak jakiejkolwiek chronologii. Gdy już wczułam się w akcję nie miałam z tym żadnych problemów, początkowo jednak czułam się, jakbym utknęła wewnątrz wehikułu czasu, który przenosi mnie niepostrzeżenie w miejsca, w których nie chciałam się znaleźć. Kolejnym problemem zaś była naprawdę mała czcionka. Przyzwyczaiłam się, że ich rozmiar jest całkiem spory, przez co szybciej przewraca się strony, gdyż mniej czasu trzeba na ich przeczytanie. Tutaj czułam, jakbym utknęła w gęstym mule i wolnym tempem posuwała się do przodu. Lektura zajęła mi dwa razy tyle czasu, ile powinna. Nie uznaję jednak tego za minus. Dobrze było delektować się tym ogromnym kawałkiem świetnej literatury.
Podoba mi się wydanie, szczególnie okładka. Jest taka... zwyczajna, a jednak ma w sobie coś, co przyciąga wzrok. Bardzo lubię czytać takie cegiełki, im więcej stron, tym lepiej. Pielgrzym pod tym względem spełnia moje kryteria - prawie osiem setek stron, ciągłe zawirowania, zaprzepaszczone okazje i pewność, że taka historia mogłaby wydarzyć się naprawdę. Terroryzm na świecie jest na porządku dziennym i nie da się temu zaprzeczyć. Książka Terry'ego Hayesa pokazuje, że rozwój wcale nie musi pędzić w dobrą stronę. Ludzie zabijali, zabijają i dalej będą zabijać w imię Boga. Niedługo jednak mogą zacząć to robić na większą skalę i w sposób tak przemyślany, jakby wpadł na niego sam Saracen.
Czas płynie znacznie wolniej, gdy się czeka na koniec świata.
Nie mogę doczekać się, aż pojawi się druga część. Na pewno za nią chwycę, gdyż Hayes pokazał, że jego twórczość jest naprawdę warta uwagi i każdej, poświęconej na lekturę, minucie. Zakończenie mnie wzruszyło, ale ja wzruszam się naprawdę łatwo. Postawa Scotta poruszyła mnie naprawdę mocno. Jak tu go nie kochać? Teraz pozostaje mi jedynie uporać się z kacem książkowym i zabierać za coś, co miało być na dzisiaj - się zaległości porobiły - oraz czekać na kolejny tom Pielgrzyma.
Ogólna ocena: 09/10 (wybitna)
Za egzemplarz bardzo dziękuję wydawnictwu Rebis!
Nie czytałam "Pielgrzyma" ale dużo straciłam. To rzeczywiście bardzo dobry kryminał, jestem ciekawa jak potoczą się sprawy skoro nie ma żadnych śladów prowadzących do zabójcy :)
OdpowiedzUsuńMusisz nadrobić, bo naprawdę to ciekawa książka :3
UsuńUwielbiam kryminały, więc ta książka jest dla mnie idealna. Na pewno wkrótce po nią sięgnę ;)
OdpowiedzUsuńNo i się doczekałem tej recenzji. :) Nawet nie wiedziałem, że to takie grube. Ale książka chyba jednak nie dla mnie, nie interesuje mnie za bardzo motyw terroryzmu, brzydzę się nim i nie mogę o tym słuchać w mediach, bo zabijanie dla religii jest równie głupie jak zabijanie dla pokoju.
OdpowiedzUsuńTeż osobiście za książkami z motywem terroryzmu. Nie wiedziałam o tym chwytając za Pielgrzyma. Mimo tego książka jest świetna. Może uda Ci się do niej mimo tego przekonać, bo to naprawdę coś. :3
Usuń