maja 31, 2017
Dużo kiepskich książków // podsumowanie // maj 2017 + zapowiedzi
Zrobiłam to. Serio. W końcu uciekłam tej czytelniczej niemocy i wróciłam na stare tory. Ale, ale. Idealnie być nie może. Chociaż ilość przeczytanych książek jest więcej niż zadowalająca, to ich jakoś woła o pomstę do nieba. Nic mnie porządnie w tym miesiącu nie zachwyciło, chociaż przecież był Mróz, był Sanderson. Domyślam się jednak, że czerwiec będzie dużo lepszy pod tym względem, gdyż niedawno zapukał kurier z ciekawą paczuszką i już się nawet do niej dobrałam i zaczęłam czytać. Jeśli ktoś jest ciekawy, jak udało mi się przeczytać w tym miesiącu siedemnaście książek to mogę zdradzić tajemnicę. Wróciłam na dietę, więc czytałam, by nie myśleć o jedzeniu. Brawo. Jestem jednak z siebie dumna, bo wygrałam z nałogiem. Koniec z cukrem! Tak poza książkowym tematem... Wiecie, jak ciężko wyrzucić cukier z diety? On jest wszędzie. Wszędzie. Teraz nawet na keczup wydaję majątek. No bo przecież taki zwykły to cukier w większości. Wniosek? Nie stać mnie na książki. I zjadłabym bułkę.
Tamten miesiąc skończyłam na pierwszym tomie Mścicieli, jednak zrobiłam przerwę w serii i zanim pochłonęłam Pożar i Calamity zabrałam się za Chemika, Stephenie Meyer. Jako zaciekła fanka Zmierzchu musiałam zobaczyć, czy coś się w pani autorce zmieniło i doszłam do wniosku, że chyba na gorsze. Największą krzywdą zrobioną tej książce jest promowanie jej jako thrillera zamiast nazwać rzecz po imieniu. Mamy tutaj romans. Czyta się łatwo, przyjemnie i równie szybko jak się ją czyta to o niej zapomina. Gdybym podeszła do tej pozycji ze świadomością, że będę czytać o rozterkach sercowych całkiem inaczej by to się skończyło. Nie oczekiwałabym bomby, ani nawet fajerwerków. Od razu po skończeniu nieszczęsnego Chemika wróciłam do Mścicieli i się okrutnie zawiodłam. Wiecie. Sanderson to Sanderson, a nie tęcze, róż i króliczki. Zakończenie Calamity bardzo na nie. Gdzie krew?
Moim kolejnym błędem było wzięcie do ręki Teatru Sabata. Możecie teraz pokręcić głową ze zdziwieniem i powiedzieć halo, przecież ty kochasz Rotha. A ja powiem, że kocham ale tym razem jestem chyba za głupia by pojąć przesłanie i wynieść cokolwiek z tego ogromnego tomiszcza. No niby Roth to zawsze dobra porcja literatury, ale nie polecam Teatru na początek. Ani - na chwilę obecną - chyba w ogóle. Po tej ciężkiej przeprawie uznałam, że na zdrowie wyjdzie mi całkowita zmiana gatunku, więc wzięłam się za Ziemię niczyją, a następnie kontynuację. I po raz kolejny się powtórzę. Za dużo polityki. Takiej nudnej.