Lekko ponad tydzień temu, kiedy opowiadałam Wam, że krótko po Bratobójcy mam zamiar zabrać się za Głoszącą kres trochę sama sobie nie wierzyłam. Chęci chęciami, ale wszyscy wiemy, jak to z nimi jest. Sama jestem zaskoczona, że naprawdę udało mi się po tę cegiełkę chwycić i tak szybko ją przeczytać. Co więcej jestem naprawdę zakochana w tym, jak Jay Kristoff tę trylogię zakończył, chociaż złamał mi serce w tylu miejscach, że powinnam go pozwać za narażanie życia mojego i nienarodzonego dziecka, które już połowę dziewięciu miesięcy we mnie siedzi. Słyszałam tysiące opinii, że Wojna Lotosowa to jedna z serii, które na zawsze zostają w człowieku, od których nie można się oderwać. Do tej chwili nie mogłam się z tym zgodzić. Dwa pierwsze tomy były dobre, acz zawiodły mnie, bo nie tego od nich oczekiwałam. Teraz Głosząca kres okazała się być w stu procentach taka, jaka powinna być i jak powinno wyglądać zakończenie cyklu.
Rebelia Kage jest zagrożona nie tylko ze względu na najgroźniejszą broń, jaką kiedykolwiek stworzyła Gildia, czyli Miażdżyciela. Kage trawią wewnętrzne konflikty, którym nie sposób jest sprostać, gdyż wynikają z chęci zemsty i uprzedzeń. Yukiko nie czuje się na siłach, by ratować cały kraj - szczególnie po zdradzie Kina - jednak walczyć musi nie tylko o swoje życie, ale również o te dwa, które z dnia na dzień rosną coraz bardziej wewnątrz niej. Buruu stara się zadbać o ich bezpieczeństwo, ale co, gdy trzeba poświęcić za dużo?
Zaczynając czytanie Głoszącej kres dużo oczekiwałam od autora. Ciężko jest zakończyć w sposób spektakularny a zarazem wystarczający tak dużo wątków. Wiele razy spotkałam się z książkami, w których ich twórcy temu zadaniu nie podołali. Tym razem - chociaż Kristoff złamał mi serce - ta końcówka jest jak najbardziej wynikająca z przebiegu wszystkich części i satysfakcjonująca. Nie ma wojny bez ofiar, a dość już mam opowieści, w których główni bohaterowie mają na stałe przyczepioną łatkę osoby nieśmiertelnej. W Wojnie Lotosowej autor złamał ten schemat. W tej bitwie cierpią wszyscy, nikt nie wyjdzie z niej bez blizn.
Ludzie niczego nie uczą się z historii. A przynajmniej nie ci, którzy się liczą.
Yukiko w tej części staje się powoli osobą dorosłą, jednak jej podejście do życia jest bardzo specyficzne, przez co nawet teraz nie wiem co mam o niej myśleć. Jej chęć do poświęceń jest wręcz niezdrowa. Chyba jeszcze nigdy nie spotkałam bohatera, który by z taką chęcią szedł na śmierć - co dziwniejsze nie sam - usprawiedliwiając się dobrem setek tysięcy. Brakowało mi tutaj instynktu macierzyńskiego, jakiejś potrzeby chronienia potomstwa, którą mieli wszyscy dookoła, tylko nie ona. Chociaż jestem w stanie zrozumieć, że ta ciąża nie była planowana, ojciec dziecka powinien ginąć w męczarniach, to i tak jakieś uczucia powinny w Yukiko zakiełkować, a ona bez większych zahamowań planowała śmierć i swoją i dzieci. Najbardziej lubiłam jednak momenty, w których towarzyszyliśmy jej, gdyż ona równa się Buruu, a ich relacja - choć mocno zmoralizowana - podobała mi się najbardziej.
Inni bohaterowie też przechodzą swoiste zmiany, co jest najbardziej zauważalne w przypadku Hany. Jej losy interesowały mnie nawet troszkę mocniej niż te Yukiko, bo ona jest postacią zdecydowanie logiczniejszą i potrafi podejmować dobre decyzje, nie kierując się tylko myślami jak umrę to wszystkich uratuję. Jest to jedna z moich ulubionych postaci Wojny Lotosowej i cieszy mnie to, jak dla niej skończyła się ta historia. Autor nie trzymał jej pod kloszem i naprawdę dużo straciła, a mimo to została silna, przez co jest dla mnie pewnego rodzaju wzorcem do naśladowania. Zawsze można znaleźć coś, co podtrzyma nas na duchu i nie pozwoli utonąć.
OPOWIEŚCI NIE SĄ DO KOŃCA PRAWDZIWE. NIE SĄ DO KOŃCA SPRAWIEDLIWE.
Cieszę się, że Jay Kristoff skupił się tutaj na arashitorach i przeszłości Buruu, która mnie bardzo nurtowała po przeczytaniu Bratobójcy. Kiedy dowiadujemy się o nich więcej wszystko nabiera sensu i na bohaterów patrzy się już zupełnie inaczej. To, co przeszły tygrysy gromu i co musiały znosić bolało mnie i przypiekało żywym ogniem. Autor nikogo nie oszczędza, ale tym stworzeniom dał mocno w kość, na co każdy empatyczny człowiek zareaguje pełnym oburzeniem. Buruu jak i pozostałe tygrysy to wspaniałe istoty i to dla nich w pewnym momencie czytałam ten cykl. Kiedy śledziłam rozmowy Yukiko czy innych z arashitorami nie podobał mi się tylko fakt, że Kristoff w ich myśli wplatał same przesłania i pouczenia dla ludzi, co wydawało mi się bardzo nieprawdopodobne i zwyczajnie nie na miejscu.
Mitologia japońska w tym tomie osiąga prawdziwe apogeum. Podobnie jak technologia. Wciąż nie mogę zrozumieć, jak autor wpadł na pomysł połączenia tych dwóch kwestii, ale wyszło mu to całkiem dobrze. Nie niesamowicie - mimo wszystko wciąż nie przepadam za fantasy tego typu, jednak w Głoszącej kres jestem zakochana tak mocno, jak się tylko da. Czego - po przeczytaniu Tancerzy burzy - ani trochę się nie spodziewałam. Pełno tutaj zwrotów akcji, walk, śmierci. Łzy podczas lektury leją się z człowieka strumieniami, a serce będzie na pewno bolało mnie jeszcze bardzo długo. Wychodzi na to, że musiałam przebrnąć przez dwa pierwsze tomy, żeby zachwycić się zakończeniem tej trylogii. No i to tysięczny wpis na tym blogu...
Ogólna ocena: 10/10 (arcydzieło)
730 // Głosząca kres // Jay Kristoff // Endsinger // Jakub Radzimiński // Wojna Lotosowa // tom 3 // 6 czerwca 2018 // 682 strony // Wydawnictwo Uroboros // 49,99 zł
Za możliwość przeczytania dziękuję Grupie Wydawniczej Foksal!
"Głosząca kres" to przykład idealnego zakończenia świetnej serii. Właśnie w taki sposób powinny być zamykane dobrze skonstruowane cykle i nie dziwi nas, że ta książka otrzymała od Ciebie najwyższą ocenę. Polecamy! :)
OdpowiedzUsuń